A właściwie nie jeden. Dużo, dużo słupów. Las słupów. Słupowisko.
Wszystkich domorosłych Freudów muszę od razu rozczarować - żaden to symbol falliczny. To odbicie moich dziennych, architektonicznych frustracji i prostracji: co jakieś przyzwoite miejsce znajdziemy wielkości odpowiednio zamaszystej - to tam stoi… słup! Na środku albo lekko z boczku, chudszy albo opasły, jeden albo kilka. Podpierają sufit, przekonane, że bez nich świat by się zawalił.
Osobiście nic przeciwko słupom nie mam. Można nawet powiedzieć, że je lubię. Ale w tym wypadku to zawalidrogi absolutne, dyskwalifikujące podtrzymywane wnętrze swoją nachalną słupowatością.
O salo nadobna bez słupa, gdzie jesteś?
(4-ci odcinek realistycznej powieści grozy, pt. “Jak nie zakładać teatru”)
No comments:
Post a Comment