Sep 27, 2014

A BACKWARD GLANCE



Wsiąkłam w Edith Wharton.
Zdecydowanie wolę angielską literaturę od amerykańskiej, ale muszę przyznać, że Wharton jest znakomitą pisarką. Czytam wszystko, jak leci: opowiadania, powieści, opowieści o duchach (których z założenia nie znoszę). Nie jest to świat, który wciągałby mnie jako świat właśnie - ale nie sposób nie podziwiać pisarskiego kunsztu autorki. Wharton z równą łatwością stosuje w swych pracach literackich narrację w pierwszej osobie, jak i trzeciej; czyni głównym bohaterem kobietę lub mężczyznę; opisuje świat wielkich i możnych (z czego jest znana najlepiej, głównie dzięki “Wiekowi niewinności”), ale i ubogich (np. “Bunner Sisters”). Bez łzawego sentymentalizmu, moralizatorstwa, z lekką nutą ironii. Precyzyjne i obiektywne obrazki ze świata, który dawno przeminął. Przez to tak interesujące. I portrety ludzi, których emocje - choć innymi bodźcami wywołane - nie przeminęły. Przez to tak interesujące.
Wharton była pierwszą  kobietą, która otrzymała literackiego Pulitzera; jak najsłuszniej. Trzykrotnie nominowano też ją do Nobla, ale go nie dostała.

Na dziwną ironię zakrawa fakt, że dom, który zaprojektowała i w którym przez tyle lat mieszkała i tworzyła (zanim wyniosła się na dobre do Europy), słynny The Mount House, jest teraz wynajmowany na wesela… Wesela z pewną klasą, to fakt, ale jednak… Zapewne jedynym kryterium jest pieniądz. Przemiany świata, które tak biegle opisywała w swoich utworach, poszły zapewne znacznie dalej, niż mogła się była spodziewać. Ale dokładnie w tym kierunku, jaki przewidziała.

"On a slope overlooking the dark waters and densely wooded shores of Laurel Lake we built a spacious and dignified house,” -  pisała E.Wharton o swoim domu w Lenox, Massachusetts, w autobiografii "A Backward Glance".
Niedawno Annie Leibovitz stworzyła dla Vogue'a serię fotografii, na których odtwarza atmosferę artystycznej Arkadii, jaką był ten dom, w którym spotykali się wielcy artyści epoki. Zdjęcia nie  próbują wykreować wiernego odbicia przeszłości, są raczej jej twórczą interpretacją. Jedna wielka artystka o drugiej.






Sep 18, 2014

POCHWAŁA WŁASNEGO OGRÓDKA




David Lodge, “A Man of Parts”, dialog pomiędzy dwoma autorami:

(H.James):
“The job of the artist is to enlighten and enrich the collective consciousness by the exercise of his imagination in his chosen medium. That is a proper contribution to politics”
(H.G.Wells):
“Art for art’s sake?” he questioned.
(H.James):
“Art for Life sake!” James said, with the air of a man laying down a trump card.
(H.G.Wells):
“I want to change the world” he said, “not just describe it.”

Czytając biografie sławnych i mniej sławnych ludzi, prawie zawsze odnosi się wrażenie, że, niezależnie od ich osiągnięć i uznania, jakim obdarzał ich świat, pragnęli nie tego, co dostawali, albo raczej dostawali nie to, czego pragnęli najgoręcej.

H.G.Wells był znakomitym i niezmiernie popularnym pisarzem fantastyczno-naukowym (jakbyśmy to dziś powiedzieli), a pragnął napisać “poważną” powieść obyczajową oraz poprzez działania na forum publicznym “zmienić świat”.

Henry James?… W głębi serca marzył, żeby być popularnym autorem, czytanym z zapartym tchem przez tysiące czytelników - jak jego przyjaciel George du Maurier, albo uznanym dramaturgiem jak np. Oscar Wilde - tymczasem jego wyrafinowane książki sprzedawały się w minimalnych nakładach, a sztuki robiły klapę.

Czy to wieczne niezadowolenie z siebie czyni ludzi wielkimi? Zmuszając ich do coraz większego wysiłku, jak ostroga - bolesna, ale konieczna, gdy chce się wygrać wyścig.
Choć z drugiej strony, gdyby Wells tyle nie “politykował”, tracąc czas, energię i szacunek do samego siebie, gdy próbował bez sukcesu zreformować Towarzystwo Fabiańskie - może napisałby więcej znakomitych powieści?

A Henry James?… Ile lat stracił na gonieniu za ułudą teatralnego sukcesu! Jak długo musiał się podnosić po upokorzeniu, jakiego doznał w 1895r., gdy na premierze “Guya Domville’a” został wygwizdany przez publiczność!

Więc może jednak należy zadowalać się tym, co się ma, i robić to najlepiej, jak się potrafi, nie rozglądając się wokół, czy przypadkiem ktoś w innym ogródku nie hoduje innej, czerwieńszej odmiany pomidora?

Sep 13, 2014

NA FEJSBUKU



Na Fejsbuku w dzień typowy takie toczą się rozmowy:
“Może pan tę akcję poprze, pan jest w porzo, panie Piotrze.”
“Cóż się dziwić, panie Bolku, działam ostro już od wtorku!”
Na to pisze osób setka: “Popieramy pana Mietka!”
Ktoś to samo w kółko klepie: “Jak tam leci? Coraz lepiej?”
“Dzisiaj, stary, zupa z grochu, jakoś żyje się po trochu,
Lecz Patrycja – z tą jest gorzej: selfa zrobić se nie może.” 
“A to feler” - tweetnął Seller. 

Bronek się do Czesi czuli, ale kasy nie wybuli.
“Jestem ostro napalony, to jak, mała? Nie ma żony,
Więc na priva wyślij fotkę.” “Tak to se bajeruj ciotkę!
Chcę faceta z wielką daczą, a przy tobie wszystkie płaczą.”
“A to feler” - tweetnął Seller.

Komentuje ktoś do woli: “Trochę hajsu nie zaboli!”
“Ale z ciebie #dupawielka” - odpowiada jej Bloggerka.
“Ja mam lajków trzy tysiące!” - “A ja fanów stu na koncie!”
“#zdzira”, “#szmata”,  “#głowodziura”, “#soszjalnetłorkowarura”
“Nie bądź taka celebrytka!”… “Też byś chciała, aleś brzydka!”
“Siedź, frajerko, wciąż na czacie, aż na tyłku zetrzesz gacie!”

Mark Zuckenberg wzdycha smutnie: “Moi drodzy, po co kłótnie,
I na wallu wpisy głupie… Lepiej pisać już na słupie!”

“A to feler” - tweetnął Seller.

Sep 8, 2014

W POGONI ZA KRÓLICZKIEM




Pewne tematy wciąż wracają… 
Na przykład eskapizm - ucieczki - podróże. 
Czytając Lodge’a zaznaczałam sobie tu i ówdzie co smakowitsze cytaty. Dziś na chybił trafił otworzyłam “Small World” i oto, proszę, Philip Swallow w pogoni za ułudą spełnienia:

“It’s the only thing that keeps me going these days, travelling. Changes of scene, changes of faces.”

“What is the object? 
What are we looking for? Happiness? One knows that doesn’t last. Distraction, perhaps - distraction from the ugly facts: that there is death, there is disease, there is impotence and senility ahead.”

“Intensity. Intensity of experience is what we are looking for, I think. We know we wan’t find it at home any more, but there is always a hope that we will find it abroad.”

Chodzi o zapomnienie. Podróże, alkohol, sex, absorbująca praca, wiara, wciągające hobby, no i oczywiście - książki.

I nie w tym rzecz, by dopaść króliczka. Króliczek dopadnięty to króliczek martwy, nieciekawy. Zostawia pustkę, a pustki nie chcemy, Pustka natychmiast sprawia, że zaczynamy myśleć. A po co nam myślenie? Myślenie boli. Więc z podróży w podróż, z łóżka do łóżka, od jednej książki do kolejnej… co tam kto lubi. Byle skupić się na czymś innym niż pytania, na które nie ma optymistycznych odpowiedzi. 

Dziś czeka na mnie na nocnym stoliku “The Darcys from Pemberley”. A potem błogosławiony sen - osiem godzin wydartych świadomości.

Hello, joyful lobotomy.

Sep 3, 2014

KOLOSSALNY KURNIK NARODOWY



Rzecz dokonała się niespodziewanie całkiem - bez ostrzeżenia nijakiego ani znaku wróżebnego. Rozdzwoniła się komora moja, a głos z niej dobiegł z dawna nie słyszany - londyńskim akcentem z lekka zalatujący - Darosław. Towarzysz lat dziecinnych mych i dorastania, któren ojczystą ziemię porzucił lat trzydzieści temu i tylko od czasu do czasu wraca, by przyjaciół spotkać i atmosferą rodzimą się zachłysnąć.
Na Zaduszki siem go spodziewała, a tu z nagła ten baryton z komory dobiega dźwięczny i rzecze:
- A nie wybrałaby się waćpanna ze mną w zastępstwie za męskich mych kompanów, Londyńczyków, którzy zawiedli mnie haniebnie, na siatkowe na spotkanie na Narodowem Stadyjonie?
Cóżem odpowiedzieć miała, jeśli nie przyklasnąć pomysłowi, bo żem owego Stadyjonu jeszcze we wnętrznościach jego nie widziała, a siatkowe spotkanie pierwszem być miało na światowych zmaganiach właśnie się w rozpoczynających.
- Tylko na biało-czerwono się przyodziej, co byś mnie wstydu sromotnego nie narobiła! - dodał baryton, a ja małom nie omdlała - a skądże ja teraz taki Strój Patriotyczny zawezmę?
Matczysko moje flagę z szafy wyciągło, w celu mianowicie zawinięcia mnie, alem odmówiła. W szaf moich głębię zapuściwszy się, znalazłam przecie portki białe, przecudnej urody, nie noszone prawie, i bluzeczkę fikuśną, malinowo-czerwoną. Trochę ten strój na opak mi wyszedł, czerwono biały, alem uznała, że ujdzie.

Na spotkaniu umówionym stawiwszy się punktualnie, Darosława i jego druhów obaczyłam, i razem ku wielgaśnemu, plecionką biało-czerwoną oplecionemu, Narodowemu Kurnikowi ruszyliśmy. Tłum zewsząd napierał, a my w niego wmieszani jęliśmy krążyć wokół Kolossa, bramy właściwej poszukując, która by nas przyjęła i na drugą stronę, do wnętrza wypluła. G 18 się zwała i jakosik nigdzie jej obaczyć nie mogliśmy. Wędrując tak po kręgu, wśród trąb, gwaru ciżby podnieconej i w czerwono-białe barwy wojenne przyodzianej, czuć jęliśmy ową elektryczność wszechemanującą, co oczekiwaniem była na Wydarzenie Co Dopiero Nastąpić Miały. Na cyrk i widowisko, na paradne Igrzyska. Tłum zgłodniały był uciechy i rozrywki, na szczęście nie chrześcijan rozrywania, jako to dawniejszemi czasy ulubione w takich razach było. Albo niewolników gladjatoryjnych wzajemne siekanie się i insze tego typu krwawe igraszki. I tum poczuła Satysfakcyję - bo czyż może być wymowniejszy dowód na Postęp Ludzkości niż ten właśnie - wystarczyło lat dwa tysiące ledwie, a ludzie już krwi żądni nie są aż tak bardzo!

Tą refleksyją zbudowana, wkroczyłam wreszcie do czeluści Stadyjonu. Ruchliwe stopnie mechaniczne w górę nas porwały i niosły coraz wyżej i wyżej. Jeszcze tylko kilka kroków ku wnętrzu - i znależliśmy się na skraju Missy Koplossalnej, tłumem już prawie przepełnionej. Pod nogami przepaść, a w oddali, za mgiełką błękitną oddalanie - drugi stok wulkanu. I znów trzeba się było wspinać, prawie pionowo, tym razem per pedes, ku kopule ogromniastej, bo tam miejsca nasze były. Niebezoieczna to była wspinaczka, powiem jeno, że towarzysze nasi zestrachali się sromotnie Wysokości, i w dół zawrócili, bo im się w oczach troić zaczęło i strach ich ogarnął przemożny.



Tak więc żeśmy sami z Darosławem ostali się i na naszej grzędzie 31 trzeciego poziomu przycupnęli. Chłonęłam panoramę ludzkiego mrowia, oj chłonęłam. Pod kopułą ptaszyna jakaś latała rozpaczliwie, myślałam, że jeżyk jaki czy jaskółka, z odległości powodu trudno zgadnąć było, aleć Darosław powiedział: “nietoperz”.  Co by to nie było, to żal serce ściskał, boć ludziska gwar taki czynili, światła takie migały i megafony ryczały, że stworzenie to boże, nietoperz czy ptaszek, latał jak oszalały, bez wytchnienia, na próżno spokojnego miejsca na przycupnięcie szukając. Potem coraz więcej tych skrzydlatych nieszczęśników fruwało, a ja modliłam się tylko, żeby im sił na to latanie bezustanne do końca Imprezy starczyło, i żeby Mecz był krótki; niech no jedni drugim lanie szybko spuszczą. Nawet już mi wszystko jedno było, czy nasi tym drugim, czy ci drudzy naszym. No, ale nasi wygrali, 3:0, żaden ptak ani nietoperz martwy na beton nie zleciał, więc szczęściem się pierś ma wypełniła. A rodacy ze szczęścia szaleli, że cała ich zbiorowa energija na marne nie poszła, i że mogą machać dumnie szalikami z napisem POLSKA i śpiewać “W stepie szerokim”.



I tu mnie inna Refleksyja naszła. A taka mianowicie, że czasem nachodzi człowieka chętka wierzyć w jakieś Prądy Mózgowe, które, zwłaszcza razem splecione, nie tylko szklanki przenosić mogą, ale i góry. I w to, że jak się czegoś chce, ale naprawdę Chce Przemożnie, to samym myśleniem intensywnem sprawić można, że rzecz się ziści. No i tu miałam eksperyment scjentyficzny pierwszej klasy - 63 tysiące dusz ludzkich jednym porywem ku zwycięstwu drużynę swą popychających. Takiej skomasowanej w miejscu jednym i potężnej energii rzadko można być świadkiem. A ja byłam. I czerwono-biali, niesieni tą energią z trybun kaskadami emanującą, zwyciężyli Serbów brodatych. Alem od razu pomyślała, że ułuda to jedynie i fałsz, bo przecie nie raz się zdarzyło, że sto razy nawet silniejsza emannacja tłumu walczącej drużynie nie pomogła. Jak to z Brazylijczykami kopiącymi piłkę onegdaj było - cały naród płakał po fatalnej porażce, porażce tak kolosalnej, że aż nie do pomyślenia.  Więc myśli narodu całego, intensywne emocje południowej rasy pełnej temperamentu, nic nie dały. Pokonały ich zimne, germańskie maszyny, nie wspierane żadną szczególną Emannacją.

Wiara gór nie przenosi, taką naukę wyniosłam z Kolosalnego Kurnika, gdy wystąpienie się skończyło, a wszyscy kibicjanci na twarzach wymalowane mieli nie tylko biało czerwone pasy, ale i Narodową Dumę.




P.S.
Ciekawam, kto wpadł na pomysł Kutasów Gumianych, Wypełniających się Ciścieniowo, Naprężających i Wznoszących - w narodowych barwach wszystkich zmagających się państw?… Budujące widowisko, sugerujące być może, że mimo iż wśród widzów płeć piękna niezmiernie licznie reprezentowana była, to igrzyska sportowe nie dla białogłowych są.
Mocna, męska rzecz zaiste.