Mar 31, 2014

BABA Z OSIEKA

1wszy kwietnia już tuż, tuż, nie wypada więc na poważnie. A jak na niepoważnie, to limeryk. A jak limeryk, to trochę  nieprzywoicie. A jak nieprzyzwoicie, to o babie z Osieka. Bo przecie nie o kobiecie z Mysłowic.
Chłop się prężył przed babą z Osieka
Że jak natkę ją "wackiem" posieka...
Ona na to mu: "Gdzież,
Ty jak burak się rżniesz!"
A gdzie wiara...gdzie wiara w człowieka?

A limeryk Trąby, czyli Olka Trąbczyńskiego - zaprzyjaźnionego aktora, piosenkarza, tekściarza. Możecie go oglądać w kolejnych odsłonach jazzkabaretu "Trąba na pniu" 
https://www.facebook.com/traba.napniu

Mar 24, 2014

JAKIE KRÓLIKI SĄ, KAŻDY NIE WIDZI


John Marsden & Shaun Tan, “Rabbits"


Po pierwsze króliki Shauna Tana nie są królikami. 
Po drugie - kimkolwiek lub czymkolwiek są - są płaskie jak egipskie malunki.
Po trzecie - kradną dzieci.

To wystarczy, by trzymać się od nich z daleka. Ale trudno się oprzeć fascynacji, jaką wzbudzają ci przybysze Z-Nie-Wiadomo-Kąd. Jak zresztą wszystkie postaci wykreowane przez tego wielkiego australijskiego artystę.



O czym tak książka jest - każdy widzi. Dzieciak zapewne nie potrafi skojarzyć jej z historycznymi faktami, ale mechanizmy są uniwersalne i wyczuwalne nawet intuicyjnie.

Przybywają Obcy. Jesteśmy zaciekawieni. Są dość przyjaźni, więc i my zachowujemy się przyjaźnie. Lubimy się im przyglądać - są tak inni i dziwaczni. Trochę śmieszni. Tylko że przybywa ich coraz więcej. Więcej i więcej. W końcu przestają być przyjaźni. Wyganiają nas z naszych domów, zjadają naszą trawę, kradną nasze dzieci. Niszczą wszystko dokoła. I są ich miliony. A nas, nie-królików, została już tylko garstka. I nikt ani nic nas przed nimi nie uchroni. 

Bo króliki są panami tego świata.



Przy okazji tej książki, jak i w ogóle całej twórczości Shauna Tana, chciałam raz jeszcze powrócić do tematu pt. książka dla dzieci a książka dla dorosłych.
Co sprawia, że najlepsze książki dla dzieci są jednocześnie książkami dla dorosłych? Maciej Słomczyński w przedmowie do Alicji w swoim tłumaczeniu napisał: „jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych”. Oczywiście, że się myli. Jest mnóstwo książek, których specyficzny urok właśnie na tym polega.
“Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że wszystkie pozycje uznawane za znakomite opowieści dla dzieci, są książkami w równym stopniu lubianymi przez dorosłych, chociażby dlatego, że to oni decydują o tym, która książka zyskuje renomę. Przecież to nie dzieci piszą recenzje, a właśnie dorośli. Również nie dzieci książki kupują – a często, zwłaszcza te młodsze, nawet ich nie czytają; książki są im czytane… przez dorosłych. Być może więc, to co uznajemy za najlepsze książki dla dzieci, jest listą najlepszych książek dla dorosłych czytających dzieciom… Całkiem możliwe.” - pisze inna literacka znakomitość, czyli Wiedźma Bździnducha. A co na ten temat ma do powiedzenia artysta, który stworzył “Rabbits”? Poniżej fragment wywiadu, którego Shaun Tan udzielił Nickowi Stathopoulosowi:


Is there a conflict trying to satisfy both an adult and a juvenile audience? Is this something you think about when you start working on a piece?

SHAUN TAN:
To a limited extent. I'm really just doing what I feel works the best, I don't have a particular audience in mind; I'm a bit self-indulgent in that way. As far as I'm concerned, it's just a picture book, regardless of what prejudices adults may have about that form. The idea of tailoring something to an audience actually depresses me a bit, your objective is no longer an open question. I'm not sure if there is a conflict across different audiences, but like to think that pictures can work on multiple levels, both emotionally and intellectually, so long as they are not particularly coded. The Simpsons always comes to mind on this question (although I'm, sure there are better examples) as something that works on multiple levels, with occasional references to things most viewers (including me) would miss, like famous photographs. In any case, I dread anyone saying "Oh yeah, I get it" because that's slang for instant dismissal. I'm hoping to a appeal to something a tad deeper than recognition or even comprehension – a fascination with the strangeness of things. I think kids are much more intelligent in that respect than many adults, who are burdened by of all sorts of narrow expectations. Children are not so busy looking for ‘meaning’ perhaps.


Podoba mi się zwłaszcza ten fragment o otwartości umysłów dzieci, których nie ograniczają określone oczekiwania. O ich wrażliwości na świat głębszy niż “rozpoznanie i zrozumienie” i o fascynacji “dziwnością rzeczy”.




Mar 17, 2014

BIAŁA DZIURA, CZYLI W SZPONACH NETU

Nie będzie to o sieciowej inwigilacji ani o uzależnieniu od fejsbuka czy innych niby-społecznościowych portali, stron, aplikacji czy gier. Nie będzie nawet o blogowaniu i ekshibicjonizmie. Będzie w klimacie jak najbardziej rzeczowym, literacko-technicznym, czyli o wydawaniu e-booków.

Od paru miesięcy próbuję to tego, to owego. Uczę się nowych programów, konwertuję, aplołduję i prowadzę zgryźliwą momentami korespondencję z różnymi specami w dziedzinie. Czemu zgryźliwą? A bo to działa, ale tylko tak jakby. Otwartość plików, które mają być potem czytane na wszystkich mniej czy więcej gadżeciarskich urządzeniach elektronicznych o dowolnych rozmiarach, proporcjach, a nawet orientacji, sprawia, że panta rei, czyli wszystko pływa. Czasem lepiej, czasem gorzej. Oczywiście, szacunek i tak dalej - bo to da się przeczytać, i na smarfonie, i w Kindlu, na komputerze, tablecie, w pionie i poziomie, z literkami tak małymi, że trzeba je czytać przez lupę, lub wielkimi jak woły. Schody zaczynają się przy ilustracjach. Ilustracja jest uparta. Ma wymiar iluś-tam linijek tekstu i czasem wchodzi na stronę, a czasem dopiero na następną, zostawiając przed sobą (za sobą?) puste pole, biel niczym niezapełnioną, czyli tak zwaną Białą Dziurę.

Białe Dziury w przeciwieństwie do Czarnych, niczego nie wciągają, raczej odwrotnie. Mnie jako czytelnika łaknącego kartek zapełnionych czarnymi znaczkami lub obrazkiem jakimś, Białe Dziury wydają się wręcz odpychające. 
Autorowi zabrakło konceptu?
Fabuła się urwała?
Nie ma już mi nic do powiedzenia?

Książka drukowana ma swój raz na zawsze ustalony kształt. Papieru nikt marnować nie chce, więc kartki zapełnia się gęsto drukiem. Linijka po linijce. Ilustracje? I owszem, ale dobrze między linijki tekstu wciśnięte albo elegancko zapełniające całą stronę. Ekonomia i estetyka w jednym.

A tu?… Jedno wielkie pływanie po bieli nawet nie kartek, a ekranu. Czyli zupełnie jak w życiu - otwartość nie zawsze się sprawdza lub sprawdza połowicznie. 

Sztywny system o raz na zawsze ustalonych regułach jest antytezą chaosu. Przedstawia jedną wersję. Tę autorską.
Ale nie trafi pod androickie strzechy. Taka na przykład książka zrobiona w programie iBooks Author. Niesamowita, interaktywna, pięknie rozplanowana i elegancka. 
Wyłącznie na iPad…

Więc pływać czy nie pływać? - oto jest pytanie.



Mar 15, 2014

PRZEDNÓWEK


już marzec o boże
a tu nici
a tu nic jeszcze 
nie ugotowane nie wydojone
stoję na środku placu
całkiem goła
przymrozek

rozmamłałam się jesienią
przespałam zimę
teraz jestem przydybana
na gorącym nieuczynku
na lenistwie ledwo letnim
na zagapieniu
martwym
zaskoczona

stoję na ubitym placu
bosymi nogami ugniatam zimną glinę
czekam na wóz drabiniasty
co zawiezie mnie
na miejsce
kaźni

Mar 2, 2014

PODRÓŻ W CZASIE. COŚ JAKBY.




Przedziwne wrażenie. Z czasem słabnie, ale nadal jest na tyle mocne, że każe myślom kręcić się wokół tego zjawiska.
Myślę o kolorowych fotografiach Siergieja Prokudina-Gorskiego sprzed pierwszej wojny światowej. A właściwie o ich zdigitalizowanych i obrobionych komputerowo wersjach, które w 90 procentach odpowiadają za owo uczucie “dziwności”, sprawiające, że różne szufladki w naszej głowie zaczynają się przesuwać i zmieniać miejsce. 

Zetknęłam się z nimi po raz pierwszy wczoraj, choć dostępne publicznie są już od 2001, kiedy to Biblioteka Kongresu zaprezentowała ich część na wystawie The Empire That Was Russia: The Prokudin-Gorskii Photographic Record Recreated.
Pokazano na niej 122 zdjęcia, które fotograf Walter Frankhauser zdążył do tego czasu obrobić w procesie nazwanym przez niego “digichromatografią”, co było procesem żmudnym; Frankhauser twierdził, że opracowanie każdej fotografii zajmowało mu 6-7 godzin. Później proces zautomatyzowano i zdigitalizowano w ten sposób wszystkie 1902 płytek z kolekcji, którą Biblioteka Kongresu odkupiła od spadkobierców  Prokudina-Gorskiego w 1948 r. 
Parę dodatkowych szczegółów poniżej, wybrałam co ciekawsze wg. mnie fragmenty z długiego opracowania w Wikipedii. 

Wracając do przesuwających się szufladek… Każdy tworzy sobie jakiś obraz świata  i historii. Porządkujemy poznane fakty, łączymy je w zgrabne pakiety z tym, co z danej epoki pozostało materialnego (malarstwo, rzeźba, architektura i przedmioty codziennego użytku), a także “duchowego”. Ducha epoki najlepiej poznać czytając ówczesną literaturę - czy to religijne przypowiastki, czy traktaty filozoficzne, wspomnienia, dzienniki podróży, fikcję czy nawet poezję. Z tego wszystkiego możemy wnioskować o pojmowaniu świata, przekonaniach i  odczuciach ludzi dawniej żyjących. Od mniej więcej połowy XIX wieku do tego zasobu środków poznawczych dochodzą jeszcze zdjęcia, czyli “obiektywny” zapis rzeczywistości. 

Problem polega na tym, że w mojej wewnętrznej szafie z szufladkami kolorowa fotografia tak naprawdę nie łączy się z obrazem początku XX wieku, czyli z tego okresu, z którego pochodzą zdjęcia, o których tu mowa. Prawdę mówiąc nie łączy się aż do lat 90-tych! Pół mojego życia, to świat czarno-białych fotografii; pierwsze zdjęcia mojej córki, chyba aż do szóstego roku, są wszystkie czarno-białe. Nie to, żeby kolorowe fotki wtedy nie istniały, ale ich robienie było raczej domeną zakładów fotograficznych i “specjalnych okazji”, a nie codzienności. Moja dokumentacja fotograficzna dzieli się ewidentnie na trzy okresy: najstarsze albumy, zwykle w formacie A4, w poziomie, z czarnymi stronami, zapełnione są zdjęciami czarno-białymi. Potem nadchodzi epoka albumów w różnych kształtach, rozmiarach i sposobach umieszczania w nich zdjęć; poczynając od plastikowych “kieszonek” do ich wsuwania, a kończąc na bardzo wytwornych, wielkich albumach z naklejaną na całość strony przeźroczystą folią - na zdjęcia kolorowe. No i obecna epoka zdjęć elektronicznych, z wirtualnymi albumami w pamięci komputerów, ewentualnie (coraz rzadziej) na płytkach.

Więc nawet czasy nie tak bardzo odległe, związane z moją osobistą historią, nie jawią mi się jako “kolorowe”. 
A im dalej w przeszłość, tym bardziej świat jest czarno-biały. Kolorowe fotki z II wojny światowej?… Obozów koncentracyjnych?… Hitlera?… Pewnie istnieją, ale nie w mojej głowie i raczej nie w powszechnej świadomości.
Lata międzywojenne?… Wszystkie fotografie z tamtej epoki, jakie pamiętam, są czarno-białe. Kryzys w Stanach… Żydzi na Kazimierzu w Krakowie… Już nie najmłodsza Wiktoria Wolf patrząca z ironicznym zatroskaniem w obiektyw aparatu…
Nie, nie, na pewno nie kolor!
Okopy pierwszej wojny światowej?… Dwupłatowce i dzielni piloci?… Rewolucja październikowa? - czerwona, ale w mojej wyobraźni zdecydowanie czarno-biała. Lenin w sepii, owszem, ale nigdy w kolorze!

Więc o czasach wcześniejszych już w ogóle nie ma co mówić. Panie w zwiewnych sukniach i kapeluszach jak koła wozów… Wąsaci lub brodaci, bardzo serio panowie w melonikach i z laskami… (nie w dzisiejszym znaczeniu słowa).
Te zdjęcia sugerowały obraz wewnętrzny uwidocznionych na nich osób jako coś bardzo odległego od naszej współczesnej mentalności. Byli INNI, to się czuło bez dyskusji; i nie chodzi tu tylko o kwestię mody, fryzur, a nawet nie wyłącznie o te sztywne pozy, jakich wymagała ówczesna technika fotograficzna. Ani nawet o ten brak koloru. Chodzi o ogólne wrażenie świata tak innego niż nasz.

Co jakiś czas, czytając literaturę z tamtych czy jeszcze dawniejszych czasów, łapałam się na silnym wrażeniu dysonansu - myśli, poczucie humoru, przekonania danego autora są mi bardzo bliskie, “współczesne”, a potem rzut oka na przykład na fotografię Mary Mauld Montgomery i całe wrażenie bliskości pryska.

Otóż, dzięki zdygitalizowanym i obrobionym komputerowo zdjęciom Prokudina-Gorskiego, odkryłam, że wrażenie to zawsze było tylko i wyłącznie wynikiem przestarzałej techniki fotograficznej, zakłamującej rzeczywistość (albo zakłamującej rzeczywistość w sposób odmienny, niż zakłamuje ją obecna technika zdjęć, które to zakłamanie przyjmujemy za rzeczywisty obraz świata). Ci ludzie byli zupełnie tacy sami jak my obecnie, to aż bije po oczach z każdego, nawet najbardziej egzotycznego, zrobionego w najbardziej zapyziałym kącie Carskiej Rosji zdjęcia!
Wyglądają one tak, jakby ktoś jeździł sobie po różnych miejscach i strzelał fotki trochę dziwnie ubranym ludziom, ale czego to ludzie w rożnych zakątkach świata nie noszą!

Chyba największe wrażenie zrobił na mnie autoportret Siergieja. Siedzi nad górskim potokiem; potok zwyczajny, zielone pagórki, trochę skałek w tle. Ot, niezbyt spektakularna górska wycieczka. Tylko że mężczyzna siedzący na kamieniu jest w stroju z innej epoki… Poza tym ta fotka wygląda, jakby była zrobiona wczoraj.



Wklejam parę fotografii, tych obrobionych. Ludzie, krajobrazy, miasta, przyroda, a nawet zabawy światłem, które musiały być wyjątkowo trudne przy tamtych uwarunkowaniach technicznych, wymagających zazwyczaj bardzo dobrego oświetlenia. Przeważająca większość zdjęć jest pozowana; aby naświetlić wszystkie trzy płytki, każda z innym filtrem, które dopiero po złożeniu tworzyły kolorową fotografię, potrzeba było jednak kilka sekund czasu; im ciemniej tym oczywiście czas dłuższy. Małe dzieci zwykle są “poruszone” na tych fotografiach. Tak samo ma się rzecz z wodą czy dymami z kominów. Ale i tak w kolekcji są ujęcia zaskakujące naturalnością, jakby robione w ruchu.

Pozowane czy nie, dzięki renderingowi dostosowującemu je do naszej współczesnej wizualnej wrażliwości, dają wrażenie zrobionych teraz, i to jest właśnie w nich takie dziwne.

I szkoda mi tylko jednego - popatrzę na nie jeszcze parę razy, szufladki ostatecznie przesuną się na nowe miejsca i kolejna rzecz zmieni się z kategorii “nadzwyczajne” na “aha, znam to”.













Wikipedia:

Oryginały:

When the three color-filtered photographs were not taken at the same time, anything in the scene that did not hold steady during the entire operation would exhibit colored "fringes" around its edges in the resulting color image. If it moved continuously across the scene, three separate strongly-colored "ghost" images could result. Such color artifacts are plainly visible in ordinary color composites of many of Prokudin-Gorsky's photographs, but special digital image processing software was used to artificially remove them, whenever possible, from the composites of all 1902 of the images commissioned by the Library of Congress in 2004.[12] The altered versions have proliferated online and older or third-party versions showing these tell-tale peculiarities are increasingly scarce.[13]



Aparat używany najprawdopodobniej przez Prokudin-Gorskiego

 Adolf Miethe designed a high-quality color camera of the sequential-exposure type which was manufactured by Bermpohl and available commercially beginning in 1903. Prokudin-Gorsky published an illustration of it in Fotograf-Liubitel in 1906. The most common model used a single oblong plate 9 cm wide by 24 cm high, the same format as Prokudin-Gorsky's surviving negatives, and it photographed the images in unconventional blue-green-red sequence, which is also a characteristic of Prokudin-Gorsky's negatives if the usual upside-down image in a camera and gravity-compliant downward shiftings of his plates are assumed.[14] An inventor as well as a photographer, Prokudin-Gorsky patented an optical system for cameras of the simultaneous-exposure type,[15] and it is often claimed or implied that he invented, or at least built, the camera used for his Russian Empire project. No definite written or photographic documentation of his field equipment is known to exist, only the evidence inherent in the photographs themselves, and no rationale has been suggested for going to the trouble and expense of building a functionally identical copy of a Miethe-Bermpohl camera instead of simply buying one.


Pokazy slajdów a wersje drukowane zdjęć

Although photographic color prints of the images were difficult to make at the time and slide show lectures consumed much of the time Prokudin-Gorsky used to demonstrate his work, photomechanical color prints of some were published in journals and books, and his studio issued some, most notably the Tolstoy portrait, as postcards and large photogravures.[4] Many of the original prints published by his studio still survive.[19]