Dec 18, 2014

JAK NIE ZAKŁADAĆ TEATRU - CZ.1

Nie piszę. Nie mam kiedy. Nie mam jak.
Tylko potykam się co chwila o wyrzuty sumienia.
I nagle olśnienie!
Skoro nie mogę zebrać się, by pisać o nieznośnej lekkości bytu, bo byt zaciążył konkretną, wymierną, trójwymiarową treścią (w przeciwieństwie do tej ideowo-literackiej, płaskiej jak kartka papieru) - to może pisać o tym, co się w nim tam bezczelnie teraz rozpycha?
To zupełna zmiana w kształcie takichsobepisanek, ale w końcu to moje pisanki i mogę z nimi robić, co zechcę, i niech mi ktoś powie, że nie!
Ale od czego zacząć?
Chyba od tu i teraz, choć historia ma początek, ale pewnie się on jakoś ujawni w trakcie, a jak nie, to jego strata; chwila obecna jest zawsze najlepsza, w sumie zawsze lubiłam opowieści, które zaczynają się "od środka".

Dzisiaj zrobiłam z siebie kretynkę, no, może pół-kretynkę, a w drugiej połowie naciągaczkę. Już sama nie wiem, która połowa gorsza. Pewien właściciel pewnego prywatnego warszawskiego teatru, "dobry człowiek, ale męski", jak mawia mój przyjaciel J., miał jak najlepsze intencje przytulenia Niewielkiego do swojego wielkiego serca i swojej rzutkiej działalności. I chwała mu w wdzięczność za to. Tylko że nasze oczekiwania finansowe rozeszły się zupełnie - Niewielki poszukuje miejsca przytulenia za sumę mniejszą niż suma stałego, własnego lokum.  Które czeka - nie wiadomo jak długo jeszcze - na Ziemi Obiecanej dusz artystycznych wszelkiej maści, czyli w Soho Factory, Mińska 25. No ale Niewielki, mimo iż niewielki, w arkuszach kalkulacyjnych, które W. z takim talentem niebywałym skonstruowała, już taki niewielki się nie zdaje. Przeciwnie wprost - ma tendencję do zmieniania każdej rubryczki pt. Koszty czy Inwestycje, czy Opłaty w przedziwnie Wielkie sumy... Tak więc obie Przyszłe Wspólniczki, Matki Założycielki, Teatro-Rodzicielki robią co mogą, żeby wielkie minusy zmienić choć w zero lub niewielki plusik.
Stąd uganianie się za miejscem czyimś, na doczepkę i przyczepkę, gościnnie, cichaczem i na boczku, ale przynajmniej kosztowo skromniej.
Tymczasem suma "komercyjna" rzucona przez naszego wczorajszego, przemiłego zresztą Cycerona-przewodnika po teatralnych podziemiach - mężczyznę o imponującym umięśnieniu, tatuażu na przedramieniu i jednej lekko krótszej nodze, co dodawało mu jakiegoś dziwnego, mrocznego nieco uroku - więc ta suma za możliwość korzystania z dobrodziejstw podziemnego królestwa, pełnego złoceń, atlasów, grubych murów i słusznej dumy właściciela... ta suma za weekendowe przedpołudnia dwukrotnie przewyższyła to, co w Soho płaciłybyśmy za cały miesiąc bycia na swoim.

A teraz moja głupota.
Zbierałam się przez pół dnia, żeby do Króla Podziemnego Królestwa zadzwonić i tak mu podziękować, by nie poczuł się urażony. Najpierw zadzwoniłam do J., czyli Królewskiego Przyjaciela, a przy okazji mojego też, który nas z sobą skontaktował, żeby zagadać, jaką miłą taktykę obrać wycofki. "Powiedz mu po prostu jak jest" - poradził J., dobry przyjaciel nas obojga.- "On zrozumie, utuli, a może i coś wymyśli na pocieszenie".
Okej.
Potem na wszelki wypadek zadzwoniłam do W. - Przyszłej Wspólniczki, Matki Założycielki i tak dalej. "To w końcu jest biznes" - powiedziała - "Powiedz mu, ile możemy dać i tyle".
Zadzwoniłam. Chyba zbyt bardzo starałam się być jednocześnie i Wdzięczną, i Skromną, i Szczerą, i Kompetentną, i Sympatyczną, oznajmiając nasze nieuchronne rozstanie, bo nastąpiło coś w rodzaju Totalnego Ambarasu, i ten "dobry, ale męski człowiek", zaczął się przede mną tłumaczyć, z pewną, być może istniejącą tylko w mojej głowie, irytacją, że prowadzi komercyjny teatr, że działalność charytatywna jak najbardziej, ale dla kalek, sierot i mniejszości seksualnych.
Och, jaki wstyd!
Być może pierwszy, ale zapewne nie ostatni w mojej właśnie się zaczynającej karierze Teatrowłaściciela. Oby doszłego!

No comments:

Post a Comment