Jan 17, 2014

BŁAZNY, PIJACY, PSY I TYM PODOBNE OBRZYDLIWOŚCI



Zwykle czytam kilka książek równolegle, dlatego często jakiś podjęty wątek ciągnie się za mną tygodniami, przeplatając się z innymi. Taki to już styl grochowo-kapuściany, za który wszystkich miłośników Porządku przepraszam. Ale jestem przekonana, że wielu czytaczy tak ma - od jednego skojarzenia do drugiego, z jednej chmury tematycznej do innej.
Wracam teraz do Spiżowej Bramy i wątków włosko-watykańsko-artystycznych.

Zupełnie wyleciało mi z głowy, że właśnie tam jest kawałek, który kiedyś bardzo poruszył moją wyobraźnię i uczucia, mianowicie opis przejść Paolo Veronese’a z Inkwizycją po namalowaniu obrazu obecnie znanego jako Uczta u Leviego, a który w zamierzeniu (i zamówieniu) był Ostatnią Wieczerzą. Szczególne wrażenie robi tłumaczenie Brezy materiałów z przesłuchania, któremu artysta został poddany. Warto przeczytać. To suche i bezduszne wyliczanie tego i owego, te regułki, chciałoby się rzec, biurokratyczne, za którymi wiemy, co się ukrywało. Nie tylko władza tępa a bezwzględna w dzisiejszym rozumieniu tego słowa - za tą tępotą i bezwzględnością krył się niewyobrażalny terror i strach.
Choć może to tylko nasze skojarzenie z Inkwizycją; może rzeczywiście wszystko zależało od kontekstu, kraju, czasów. Breza twierdzi, że już w samych pytaniach widać, że Święty Trybunał szuka rozwiązania, a nie kary, i że rzecz, którą ktoś tam “nakręcił” ma być “odkręcona”. Może jako uznany artysta wenecki, autor wielu dzieł wiszących po weneckich kościołach, klasztorach, Veronese miał za silną pozycję, by coś mu rzeczywiście groziło. Inna sprawa, co stałoby się, gdyby odmówił “zmian” (na własny koszt), jakich Inkwizycja w wyroku zapowiedziała, że zażąda?
To chyba w ogóle nie wchodziło w rachubę.

Ta historia ma w sobie coś z sympatycznego absurdu. Po przesłuchaniu jakiś geniusz wpadł na to, by obrazu nie przemalowywać, a tylko... zmienić jego tytuł. Na taki, który usprawiedliwiał te wszystkie “bezbożne” elementy, które świętoszków (i Inkwizycję) tak drażniły.
“Zapytany, czy uważa za właściwe (Iterrogatus se li par conveniente), że na swojej Ostatniej Wieczerzy Pana Naszego namalował błaznów, pijaków, psy i tym podobne obrzydliwości, odpowiedział: Nie, Wasze wielmożności.
Zapytany: Czemu więc wymalowaliście je?
Odparł: Zrobiłem tak, ponieważ zakładam, że one znajdują się poza miejscem, gdzie odbywa się wieczerza.”

Poza miejscem, gdzie odbywa się wieczerza… Można to rozumieć dosłownie - w przedsionku, na podwórku, za rogiem, w innej części obrazu… Ale dla mnie te słowa, które jeszcze raz padają podczas przesłuchania z ust Vereonese’a, znaczyły zawsze jakąś mistyczną Inną Płaszczyznę, w której według niego przebywa Chrystus. Rzeczywistość wraz ze swą wulgarnością Go nie dotyka, bo dotknąć nie jest w stanie. Ów tygiel życia kotłujący się gdzieś daleko, w dole, a może nie w dole, może właśnie obok, w równoległej rzeczywistości, jakbyśmy to dziś powiedzieli.

Wzruszające wydaje mi się to, że Veronese wierzy, iż niczym, co mógłby namalować lub nie, nie jest w stanie dotknąć tego obszaru sacrum, w którym przebywa Chrystus.
A może to tylko takie moje mrzonki.

Ostateczny wyrok Inkwizycji, choć łagodno-dyplomatyczny i nawet nie uderzający Veronese’a go po kieszeni, chyba nie wynagrodził mu miesięcy strachu i udręki, skoro Ostatnia Wieczerza stała się naprawdę ostatnią ucztą namalowaną przez artystę.

No comments:

Post a Comment