Jan 11, 2014

ALE PO CO TYLE TARZANIA?




Współczesna i „nowoczesna” interpretacja Szekspira w Teatrze Powszechnym utwierdza tylko w przekonaniu, że Szekspir się zestarzał.
To już wolę czytać go i oglądać w wersjach „historycznych” – przynajmniej człowiek przyjmuje to jako świadectwo epoki; tamtych ludzi, tamtego sposobu myślenia i odczuwania, i tamtych – naiwnych czasem – teatralnych wzruszeń.

„Romeo i Julia” w reżyserii Grażyny Kani nie wzrusza ani nie nawet niespecjalnie zaciekawia. Momentami irytuje – z jednej strony szekspirowska fabuła, która w ten sposób przeniesiona we współczesne realia drażni naiwnością. A z drugiej – i to o wiele bardziej – nachalne epatowanie wulgarnością, niczemu nie służącą, jak na przykład kuriozalne włożenie sobie ręki księdza przez Julię między nogi, stojące w zupełnej sprzeczności ze zbudowaną przez nią postacią… jakie to ma mieć uzasadnienie? Rubaszność Szekspira w scenach komediowych, to jedno, język Barańczaka, to drugie – wszystko to kupuję, ale ta dodatkowa warstwa made in Kania to niestety sprawia wrażenie taniego, żałosnego efektu, który ma zbulwersować?... poruszyć?... wstrząsnąć?... Kim?... Na sali, oprócz paru stałych bywalców teatralnych, których te popłuczyny po awangardzie teatralnej na pewno nie ruszają, siedziała grupa starszych pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nawet one nie były „wstrząśnięte”, a lekko znudzone. Usłyszałam jeden komentarz : „Ale po co tyle tarzania?”
No właśnie. Strasznie ciągnie biednych aktorów do podłogi, a podłogę do nich, tylko śmierć Romeo i Julii odbywa się na siedząco, jakby na przekór ogólnej podłogowej tendencji. Co w sumie widownia przyjmuje z ulgą po tylu wcześniejszych niczemu nie służących występach w poziomie.

Również kompletnie chybiona jest próba dodania własnej reżyserskiej interpretacji i drugiego dna do wątku Tybalta. Obsadzając w tej roli kobietę (Aleksandrę Bożek) i każąc jej obmacywać po imponderabiliach i całować w scenie walki i śmierci z zabitym przez nią/niego Merkucjem, reżyserka sugeruje… wszystko jedno, co sugeruje. Są to sugestie tak żałosne i tak na siłę robione, że niemal wzruszają swoją głupotą.
Aktorzy grają w większości dobrze – może to zdziwi  po wcześniejszych moich słowach krytyki. Ale łatwo rozdzielić warsztat i wrażliwość aktorską od narzuconej przez reżysera nadinterpretacji. Zapewne powinnam raczej powiedzieć – graliby dobrze, gdyby nie mieli wciąż do odgrywania rzeczy wymyślonych, nieprawdziwych, nie trzymających się kupy. Najlepsze wrażenie robi Julia (Katarzyna Zielińska) – bo… mój boże, w teatrze sprawdza się to po raz kolejny… jest najbardziej „prawdziwa”. W jej wypadku nie czuje się siłowego „pompowania” emocji; nawet gdy krzyczy, to jako jedna z niewielu postaci krzyczy „ze środka”. Dziewczyna myśli, odczuwa, reaguje – jest przekorna, trochę zabawna, trochę mądra-trochę głupiutka, ale jest zbudowaną rzetelnie i wiarygodnie  p o s t a c i ą. Romeo (Jacek Beler) jest już zbyt przekombinowany, choć niewątpliwie to interesujący aktor. Ale trochę trudno mu przebić się do widowni przez swoją, często podzwaniającą pustką, nadekspresyjność (znowu te tarzanki J).

Proszę dobrze mnie zrozumieć – nie jestem fanatyczką teatru typu Stanisławski. Awangarda czy zabawa formą to coś, co jak najbardziej mnie kręci, zapewne o wiele bardziej od teatru tradycyjnego. Ale nie w tak naiwnym, że prawie śmiesznym wydaniu.

Żeby już tak nie mędzić i nie narzekać wyłącznie to parę lepszych słów o… właściwie trudno mi powiedzieć, o czym konkretnie. Scenografii?... Wizualnej wyobraźni reżyserki?... Same obrazy, te na plakatach, w reklamującym spektakl filmiku na YouTube, fotosy z przedstawienia, niosą w sobie jakąś tajemnicę i obietnicę czegoś znacznie lepszego, głębszego, delikatniejszego i mądrzejszego, niż podzwaniające pustką i epatujące tanimi efektami przedstawienie Kani.

Gdyby to było przedstawienie baletowe!… Niedopowiedzenia zostawiają przynajmniej miejsce dla wyobraźni.

Gdy nie ma się nic do powiedzenia, najlepiej milczeć.




No comments:

Post a Comment