Nov 13, 2013

MILNE A PIĘKNA PŁEĆ

A.A.Milne. Kubuś Puchatek, oczywiście, ale oczywiście nie tylko. Nie wiem, ile tego jest dostępne po polsku, ale pisał i opublikował mnóstwo: sztuki, eseje, opowiadania, autobiografię, poezje, utwory pacyfistyczne i parę powieści. Trochę tego przeczytałam, przyznam się, w swoim Kindlowym zapamiętaniu. W retrospekcji jego pisarstwo to jak puch z puchatkowego nosa: lekkie, wlatuje jednym uchem i wylatuje drugim… Niewiele z tego pamiętam.
Natomiast powieść Two People (“Dwoje ludzi”) utknęła dziwnie mocno w mojej głowie i pamięci. Może dlatego, że budzi we mnie zdecydowanie mieszane uczucia. Tym bardziej, że jest w pewnym sensie autobiograficzna, więc to, co mniej w niej zniesmaczyło, jest rzeczywiście niesmaczne… (a co mnie rozśmieszyło, jest rzeczywiście śmieszne).
Opowiada w typowy dla Milnego, sarkastyczno-humorystyczny sposób o losie angielskiego dżentelmena, który nagle odkrywa, że jest bardzo popularnym pisarzem, i o jego małżeństwie z uroczą, dużo młodszą od niego istotką płci przeciwnej, Sylwią (wzorowaną ponoć we wszystkim, oprócz oszałamiającej urody, na postaci jego żony, Daphne Milne).
Właśnie ten wątek małżeński budzi moje mieszane uczucia, mówiąc delikatnie. W fejsbukowych przepychankach ostatnio było dużo materiału “feministycznego” - polecam zwłaszcza błyskotliwe rozważania Jossa Whedona przed, zdaje się, genderowym lunchem   (?...) - MakeEqualityReality:
http://www.upworthy.com/a-room-full-of-feminists-just-applauded-a-guy-who-attacked-feminists-wait-for-it-re2-7a?g=2&c=upw1
Sorry, za ten nieprzyzwoicie długi link, ale zanim krótszy znajdę, to owce trzeba będzie już z hali zganiać do zagrody.
Jest jak najbardziej na miejscu w tych wokółliterackich rozważaniach, bo Joss, jak to pisarz z obsesją na punkcie machania piórem, podszedł do tematu od strony… słowotwórczej. Baaardzo zabawne i niegłupie.
Ale wracając do Dwojga Ludzi Milnego - powieść napisana w 1931… Może to tłumaczy protekcjonalno-faudalny stosunek AAM do żony? Choć wtedy, zdaje się, już inne wiatry wiały, zwłaszcza w kręgach ludzi jako tako wykształconych i w świecie bywałych. Milne na tym tle wydaje się jak facet w za małym metalowym hełmie wciśniętym na twardy łeb. A zdawałoby się przecież, że to człowiek o szerokich horyzontach myślowych.
Cała książka jest peanem na temat męskiej inteligencji (tzn. własnej inteligencji autora) oraz kobiecego, eterycznego piękna (niestety pozbawionego inteligencji). Węzeł gordyjski, który autor próbuje rozwiązać na kartach swego dzieła, to jak sprawić, by dwie istoty tak Różne przebrnęły Wspólnie przez kilkadziesiąt lat małżeństwa.
Milne znajduje kilka szalup ratunkowych, wykorzystując z niewątpliwym wdziękiem i humorystycznym efektem, autoironię:
żona jest może niezbyt błyskotliwa, ale za to posiada głęboką, wrodzoną “mądrość” i instynkt (których on, powieściowy Reginald, nie posiada za grosz)
sic! Sylwia jest świetna we wszystkich fizycznych aktywnościach (tenis, prowadzenie samochodu), a on jest w nich beznadziejny - tu Milne łamie znane nam stereotypy męsko-damskie
żona ma zdolności praktyczno-menadżerskie - sprawne zarządza domem i pracującymi ludźmi, tak że Reginald nie ma świętego pojęcia, biedaczek, skąd się biorą przełożone lawendą, coraz to nowe chusteczki w jego szufladzie, jak tylko jakąś zużyje, ani koks w piwnicy na węgiel, ani ogrodnik w jego ogrodzie
w Londynie okazuje się, że ta wiejska gąska zdumiewająco łatwo nawiązuje kontakty z modną socjetą i świetnie radzi sobie bez Reginalda
Tak więc autor przyznaje, że żona ma wiele zalet, których on nie posiada, ale wciąż wyraża się o niej protekcjonalnie (choć z uczuciem), w tonie właściciela chwalącego zalety swego psa (ten jego węch… wiecie… ja nigdy nie mógłbym wyczuć kiełbasy z odległości 300 jardów).
Nie będę się więcej nad tym rozwodzić, powiedzmy, że można to potraktować jako ciekawostkę kulturowo-historyczną i nie znęcać się więcej nad A.A.Milne’m.
Nie mogę sobie tylko darować przytoczenia kuriozalnego zakończenia tej książki (happy end, nie martwcie się, very happy end, indeed).
Zakochani małżonkowie wrócili już na swe wiejskie pielesze i, pogodzeni, przeprowadzają taką oto rozmowę w łóżku:

“Jesteś jedyną osobą na świecie, która nie wie, jaka jest piękna.
A ty jesteś jesteś jedynym człowiekiem, który wie - szepnęła Sylwia.
(Tu następuje zawoalowana scena miłosna w stylu):
(…) Patrzeć na prawdziwe piękno, wielbić je, dawać wyraz swojemu uwielbieniu, czy można sobie wyobrazić wspanialszą ekstazę?
(Po czym, chyba bez papieroska, odbywa się ciąg dalszy werbalnych czułości):
REGINALD (który przekroczył czterdziestkę, gdy tymczasem jego żona ma niewiele ponad dwadzieścia lat):
(…) liczy się tylko teraz.
Co będzie, jak będę stara?
Nie wiem, Sylwio. Ale czy ty się możesz zestarzeć?
Postaram się tego nie robić. Będę odsuwała od siebie starość możliwie jak najdłużej. I nie bierz mi za złe, że wydam ci się czasem przez to niemądra.
(…)
Czy mogę tu zostać? (wtedy małżonkowie mieli oczywiście osobne sypialnie). Jesteś najpiękniejsza.
Zostań tak.
Bądź zawsze piękna, Sylwio.
Postaram się, mój miły. Chyba tylko po to istnieję.”


No comments.

4 comments:

  1. No cóż, Milne nie był rewolucjonistą ani wizjonerem. Jeśli przyjrzysz się nawet "Kubusiowi Puchatkowi" przez genderowy filtr, zobaczysz opowieść o męskiej przyjaźni, a kobiety są tam albo przemądrzałe albo ich definicję wyczerpuje rola matki. Milnemu można najwyżej współczuć, że nie urodził się Virginią, Dorą Carrington czy Lyttonem Stracheyem, bo to by go wyzwoliło i pozwoliłoby mu być bardziej człowiekiem, a mniej mężczyzną. Ale to wymagałoby wybitnej otwartości umysłu, a on był evidement w "mejstrimie". Niestety te "mejstrimowe" wartości przetrwały i również dzisiaj kultura uważa, że jedynym kapitałem kobiety jest jej uroda. Gdy kobieta traci urodę, wiek pozbawia ją płci (przejmująco mówi o tym jedna z bohaterek "Morfiny" Twardocha, nie pamiętam już, która). W przypadku mężczyzny taki proces, mind you, nie zachodzi nigdy. I tak jak wtedy nawet starzec miał prawo łapać pokojówkę za pupę, tak dzisiaj łysiejący, próchniejący gbur nie czuje niestosowności w publicznych opowieściach, jak by to wyobracał Ukrainki.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Otworzyłaś mi oczy! A zawsze tak uwielbiałam Kubusia Puchatka! :)
      Kiedy teraz o tym myślę, to czytał mi go zawsze Ojciec - i w naszej rodzinie (nie czytaj dalej, jeśli uznasz te szczegółyza zbyt drastyczne) ustaliły się (on ustalił) - pewne role: on był Puchatkiem (autoironicznie mówił o sobie "misiem o bardzo małym rozumku", ale to była czysta kokieteria, ponieważ nikt nie kwestionował jego wybitnej inteligencji, fotograficznej pamięci, zdolności językowych i ogromnie szerokiej, encyklopedycznej wręcz wiedzy), Mama... no cóż, najczęściej była małym Prosiaczkiem, czasem awansowała na Mamę Kangurzycę. Ja oczywiście byłam Maleństwem.
      Czy Kubuś Puchatek będzie dla mnie jezcze kiedyś tym, czym był od zawsze?... :(

      Delete
  2. Rozumiem, że czytałaś Kingsleya Amisa? "Lucky Jim"? To dopiero popis seksistowskiego szaleństwa. "Antychryst" von Triera miał klasyczne inspiracje.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ze wstydem przyznaję, że nie czytałam; jak wiesz moje lektury chadzają dość dziwacznymi ścieżkami... Ale po tej "rekomendancji" wcale nie wiem, czy będę miała ochotę poznać szczęściarza Jima

      Delete