Nov 18, 2013

MASŁOWSKA VIA GLIŃSKA





Wczoraj byłam, dziś przetrawiam.
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, sztuka w reżyserii Agnieszki Glińskiej, Teatr Studio. Dramat Doroty Masłowskiej, parokrotnie już wystawiany. Żadnej z poprzednich inscenizacji nie widziałam, również nie znam wersji radiowej zrobionej przez Glińską w 2009 r. Od razu przyznam - do Masłowskiej podchodzę jak pies w wrażliwym nosem powinien podchodzić do jeża. Nie moja bajka. I żeby nie było nieporozumień - to raczej ja jestem literackim dziwakiem, nie ona. Kogo jeszcze dziś obchodzą teksty, które obchodzą mnie? Nikogo. A Masłowska płynie z życiem, jest tu i teraz, aktualna, realna aż do bólu.
Zawierzyłam jednak rekomendacji przyjaciółki, która była na premierze i powiedziała z pełnym przekonaniem: “Będzie ci się podobać”. I miała całkowitą rację. Siedziałam całkowicie pochłonięta dramatem ludzi odbywającym się na moich oczach, o dwa kroki ode mnie. Było to fascynujące i straszne, i strasznie śmieszne. Bez tej ogromnej dawki humoru opowieść byłaby nie do strawienia, przynajmniej dla mnie. Ten wielokrotnie omawiany, wyklinany czy apoteozowany język Masłowskiej nie był tylko banalnym nośnikiem żartu słownego, ale bytem samym w sobie, czymś, co budowało bohaterów i ich żałosny dramat na równi z grą aktorską i zamysłem inscenizacyjnym. Nie dziwię się zupełnie Glińskiej, że kiedyś zrobiła z tego słuchowisko.
Ale ten spektakl to coś znacznie więcej niż słowa. Typowy dla teatru język symbolu czy umowności (żeby nie latać za wysoko) bardzo przydał się tekstowi, dodając całej banalno-głupiej (gdyby odedrzeć ją z wszystkich dodatków) historii dodatkowy, znacznie głębszy wymiar. I oto na naszych oczach rozgrywa się prawdziwa Tragedia. Jej poszczególne elementy to Głupota, Banał, Zakłamanie i dominująca Samotność. Fakt, że niektóre role męskie grają kobiety i na odwrót, jest zabiegiem, który od razu nam mówi, że to nie Big Brother, czyli czyste podglądactwo kaszanki życia (czyli to, o co Masłowską, jak widać niesłusznie, zawsze podejrzewałam). Już pierwsza scena buduje dystans i ustawia nawias: jakby ze slapstickowej komedii wprost wyjęta - para mały i duży policjant; duży to kobieta w kozaczkach (bardzo zgrabne nogi nota bene), grana przez mężczyznę. A mały to wąsata i baczkowata, jak z policyjnych seriali lat siedemdziesiątych, kobieta. Te zamiany ról podkreślają żałosną śmieszność codzienności i groteskowość pospolitości.

"Jest to najbardziej ponura rzecz jaką napisałam i chyba najpoważniejsza, niezależnie od tego, że jest całkiem śmieszna" - mówiła Masłowska. - "Jest o dwojgu młodych ludzi, którzy wpychają się kierowcom do samochodów, twierdząc że są bardzo biednymi Rumunami mówiącymi po polsku. Pierwsza część tekstu to ich amok i maligna, druga to nagłe przebudzenie gdzieś w środku Polski, nagła samotność, obcość i rozpoczynająca się między nimi psychiczna walka na śmierć i życie." ("Didaskalia" 2006, nr 72)

Jeśli komuś Masłowska nie leży, sztukę warto obejrzeć chociażby dla gry aktorskiej. Zna ko mi ta. Postaci wyjęte prosto z brukowej codzienności, a przy tym w jakiś magiczny sposób ciągnące za sobą metafizyczny cień. Nie wiem kogo mam chwalić najbardziej. Głównego bohatera, Parcha, czyli Marcina Januszkiewicza, który uniósł na swych barkach wysoką wieżę z setek talerzy poustawianych jeden na drugim i balansował nimi z niewiarygodną wręcz zręcznością? Ta nieudolna metafora miała wyrazić mój podziw dla wielowymiarowości jego tak płaskiej, mogłoby się z pozoru wydawać, postaci. Gra aktorzynę serialowego, który posunął się o krok za daleko na jednej z imprezek, pewnie nie po raz pierwszy, ale tym razem życie z niego zakpiło przenosząc go w rejony, z których może nie być powrotu. Wiele scen gra bardzo organicznie, wcielając się w nieprzewidywalnego w swych humorach bandytę, sentymentalnego czarodzieja, skacowanego aktora przerażonego utratą pracy i nie mogącego odżałować straconych na haju 5 tysięcy. Ale czasem dystansuje się sam do siebie i wygłasza teksty jakby spoza, jakby był obserwatorem, a nie uczestnikiem tragifarsy, w którą się zaplątał… I nie ma w tym żadnej sztuczności, żadnego zgrzytu. Myślę, że tu należy się ukłon reżyserce za tak umiejętne wycieniowanie postaci.

A może Agnieszkę Pawełkiewicz? - za rolę Dżiny, tak prawdziwą, że można ją łyżkami jeść i do serca przytulić z jej całą głupotą, zagubieniem, dziecinną emocjonalnością i traumą. Te zmiany nastrojów, ta bezbronność, nawet brzmienie głosu… Te srebrne szpilki i mazanie długopisem po nogach. I ta pustka - w niej, za nią i przed nią. Niesamowite.

Czy wreszcie Monikę Krzywkowską za jej różne Tak Różne wcielenia (ta pijana, zdradzana przez męża zadbana pięćdziesięciolatka to majstersztyk, a zakłamany, żałosny Kierowca - aż trudno uwierzyć, że to ta sama kobieta!).
Długo nie zapomnę tych postaci na miarę, - a co mi tam, strzelę z grubej rury! - Tarantino. Ktoś przyrównywał te kreacje do postaci kina włoskiego, ale tam wieje mi zawsze jakimś emocjonalnym uproszczeniem, sentymentalizmem, łzawością. A tu mamy ostrze brzytwy i nie ma przebacz. I dużo czarnego humoru.

Nic dodać, nic ująć. Najlepiej zobaczyć.

2 comments:

  1. Masłowska długo moją bajką nie była. Znałam ją z felietonów w jakimś tam Elle. (A może to był Wprost, a felietony w Elle pisała Chylińska i te mi się naprawdę podobały?). W każdym razie nie mogłam ich przyjąć na czczo. Te żaboty słowne i bicepsy składni były tak nadmiarowe, że nie mogłam się przymusić. Z tego też powodu nie sięgnęłam po "Pawia", ani po"Wojnę polsko-ruską". Ale przemknęło kilka lat i w ręce wpadło mi "Dwoje Rumunów", w atrakcyjnie dziurkowanym wydaniu TR/PL. Otóż eureka! Okazało się, że Masłowska mówi ciekawie, jak jej posłuchać. Do tego mówi prześmiesznie. Czytając "Rumunów" w metrze, dosłownie zataczałam się z rechotu. Kiedy wagon szarpnął, usiadłam bezwładnie na kolanach obcemu panu i wyjąc ze śmiechu, nie mogłam wstać :). Była dla mnie czymś świeżym, nowym. Opowiadała o samotności, o lękach, o strategiach przetrwania - o mnie i moim językiem. Jarzyna w TR z jego "Między nami dobrze jest" mnie rozczarował - liczyłam na nieoczywistą interpretację, na re-interpretację, a było grzecznie i dość fasadowo, Zatem tym bardziej ciekawam Glińskiej. Zbiera niezłe recenzje.

    Szkoda tylko, że od tego czasu Masłowska skręciła w prawo, albo to ja skręciłam w lewo. Mówi teraz w wywiadach, że ludzie są dziś tacy samotni, bo nie mają Boga. I że "od Krytyki Politycznej" woli "Krzyżówki z głową". I że jest przeciwna literaturze zaangażowanej politycznie. Kategorycznie się z tym się nie zgadzam. Brakuje nam zaangażowania. Nie możemy sobie pozwolić na literaturę pięknoduchów. Tagże wie pani… tego… no, z bieżącą Masłowską chwilowy rozbrat :)

    ReplyDelete
  2. No, widzisz, zupełnie ta sama historia, czyli Duma i Uprzedzenie... Tylko że mnie oświeciło dopiero w ostatnią sobotę. A jak M chce sobie w kąciku kwiatki powąchać na razie, niech wącha. Coś mi się zdaje, że z tego wąchanie też w końcu coś Ciekawego może wyjść... Kichnięcie?... :)

    ReplyDelete