Jul 6, 2014

WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ, czyli “Wstydliwego sekretu” ciąg dalszy.



Miało być i będzie o eskapizmie niemal dosłownym, czyli ucieczce z naszego pięknego, bo pięknego, ale jednak opatrzonego już i zbyt dobrze znajomego kraju, do krajów mniej opatrzonych i znajomych. “Niemal”, bo tak naprawdę siedzę tu i nigdzie się w gruncie rzeczy nie wybieram - ale pofantazjować można.

Winić za początki tych mrzonek oraz narodziny fascynacji “przesiedleńczą literaturą faktu” należy oczywiście Petera Mayle’a  i jego “Rok w Prowansji” (wyd. 1989). Zapoczątkował on istną epidemię, zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich, jeśli nie przeprowadzania się do Południowej Francji, to przynajmniej marzenia o przeprowadzce, gdy siedzi się w jakimś walijskim domku, wśród bujnej zieleni i patrzy na deszcz za oknem… Potem były następne książki jego autorstwa: “Jeszcze raz Prowansja”, “Zawsze Prowansja”, “Lekcje francuskiego” oraz lekkie powieści “Hotel Pastis”, “Dobry rok” i kilka innych. Tematem przewodnim tych książek, a dla czytelnika takiego jak ja głównym  źródłem emocji, jest kupno domu na obcej ziemi i późniejsza próba oswojenia zarówno tejże nieruchomości (czyli bardziej prozaicznie - remont/renowacja), jak i okolicznej ludności tubylczej. Taka przeprowadzka odświeża nasze zdolności percepcyjne, wyrzucając nas z utartych kolein codzienności; dzięki temu “odświeżeniu” znów zaczynamy czuć smak życia. Chyba głównie o to w tym stylu życia czy jego literackim erzacu chodzi.





Drugim odkryciem była Amerykanka, Francis Mayes. W 1996 opublikowała książkę “Pod słońcem Toskanii”. A potem kilka następnych:  “Piękno Toskanii”, “Codzienność w Toskanii”. Z rozpędu przeczytałam jeszcze jej dwie czy trzy nie-toskańskie książki (Słodka leniwa Georgia, Rok w podróży), ale nie wciągnęły mnie. Gdy byłam cztery lata temu w Umbrii, mieszkając nad jeziorem Castiglione del Lagio, a więc na granicy z Toskanią, o rzut beretem do Cortony, oczywiście wybrałam się tak dobrze znaną z książki drogą, prowadzącą z głównego placu Cortony, przez park, za miasteczko, w stronę południową - i dotarłam do domu Mayes, Bramasole. Znajduje się na znacznie bardziej pionowym stoku, niż to sobie z opisów i rysunków w książce wyobrażałam. Z drogi, jak to widać na zdjęciu, widać bardzo niewiele. No, ale dom stoi rzeczywiście tam, gdzie miał stać, jedna palma rośnie od frontu, ogród pnie się półkami w górę, a nawet sama Mayes przyjechała kilka dni później i miała być, jak nam powiedziano, na degustacji win w zaprzyjaźnionej enotece; byłam, ale nie dotarła (albo przyszła później).



Mayle i Mayes reprezentują dwa zupełnie odrębne podejścia do tematu. Peter Mayle pisze o swoich perypetiach w obcym kraju z przymrużeniem oka, z typowym angielskim humorem i wyczulonym na “dziwactwa Francuzów” zmysłem obserwacji. Książki Francis Mayes natomiast to rodzaj pamiętnikarskich esejów, opisujących z jednej strony perypetie z kupowaniem i remontowaniem domu we Włoszech, a z drugiej opisującej wnikliwie włoską kulturę, sztukę, mentalność i przyrodę. Całość przetykana przepisami włoskiej kuchni. 

Po tej znakomitej dwójce już “poszło”. Kupowałam kolejne książki Ferenca Mate (Winnica w Toskanii, Wzgórza Toskanii, Mądrość Toskanii), Marleny de Blasi (Tysiąc dni w Wenecji, Tysiąc dni w Toskanii, Tysiąc dni w Orvieto), Annie Hawes (Extra virgin, W krainie oliwek) i paru innych mniej czy bardziej poczytnych autorów-emigrantów na południe Europy. 

Prawdziwa katastrofa zaczęła się, gdy nabyłam Kindla i otworzył się przede mną świat e-booków. Odkryłam, że tego rodzaju książek są nie setki, nie tysiące, ale zapewne dziesiątki tysięcy. Niektóre nawet bardzo sympatyczne jak seria “Two Old Fools” (Victorii Twead ), czyli opowieści pary brytyjskich (oczywiście!) emerytowanych nauczycieli, która kupiła dom na hiszpańskim, sorry za wyrażenie, zadupiu. 
Nie mogąc połapać się w całym tym bogactwie, zastosowałam kryterium pod tytułem: tylko poniżej 3 dolarów (mówię o cenie książki oczywiście), ale i to daje nieskończenie wiele rezultatów. Oto niektóre z nich, które i zakupiłam, i przeczytałam, i zasadniczo nie żałuję:
Whaddya Mean a Year in Provence? (Evan Llewellyn); 
Gone with the Wine: Retirement Adventures in France (Rosanne Knorr);
How blue is my valley, the real Provence (Jean Gill);
A Plane Tree in Provence (Arlene Graber); 
A Chesnut Barn in Tuscany (Catherine Carabine); 
I najdłuższy tytuł świata:
An Italian Journey: A Harvest of Revelations in the Olive Groves of Tuscany: A Pretty Girl, Seven Tuscan Farmers, and a Roberto Rossellini Film  (James Ernest Shaw);
The French House (Nick Alexander);
An Acre Of The Dordogne (Ian Burgess);
So We Bought the Farm (Steve Riddle);
No i zataczając coraz szersze kręgi:
Travels With Tinkerbelle - 6000 Miles Around France In A Mechanical Wreck (Susie Kelly); 
A nawet:
Happier Than A Billionaire: Quitting My Job, Moving to Costa Rica, and Living the Zero Hour Work Week (Nadine Hays Pisani)    - Czyż takiemu tytułowi można się oprzeć?

Otwierały się przede mną kolejne domy, zakupione po jakichś wariackich poszukiwaniach, szalone przeprowadzki, koszmarne remonty, opisane zazwyczaj tak bardzo dowcipnie, aż człowiek zaczyna marzyć o zleceniu tego czy owego elektrykom i hydraulikom… Widziałam inne kraje nie oczami turysty, a kogoś, kto przesadził się dobrowolnie na obcą ziemię i teraz z lepszym czy gorszym skutkiem próbuje zapuścić w niej korzenie.

No, ale największym urokiem tych wszystkich opowieści była oczywiście… ucieczka od siebie i próba określenia się na nowo. Nie w okolicznościach, na które skazał nas los, ale Całkiem Gdzieś Indziej, w miejscu, które sami dla siebie wybieramy, odkrywamy i do pewnego stopnia stwarzamy. 

Wracając do tych, od których wszystko się zaczęło, czyli P.Mayle’a i F.Mayes - śmieszne jest, że jako pewnego rodzaju “zdradę” odebrałam kiedyś wiadomość, że Mayle opuścił na parę lat Prowansję dla Stanów. Podobnie miałam za złe Mayes, że z równym zapałem jak o Bramasole pisze w którejś z książek o swoim amerykańskim domu (ona zresztą przez wiele lat traktowała Bramasole jako dom wakacyjny; wykładając na amerykańskiej uczelni miała niezwykle długie urlopy i wystarczające środki, żeby takie życie prowadzić - strasznie jej tego zazdrościłam). Potem zakupiła jeszcze jedną nieruchomość, powyżej Bramasole; z basenem, na bardziej płaskim terenie (pisuje to w swojej ostatniej książce z serii, “Codzienność w Toskanii”, gdzie sporo gorzkich nut i nieco odsłony ciemniejszej strony Włoch, włoskiej mentalności i włoskiego życia). Dla mnie Bramasole było “jedyne”, a tu, patrzcie państwo, zostaje odstawione przez swoją panią na boczny tor!… Potem nastąpił moment (ze dwa lata temu), gdy przeglądając strony z toskańskimi nieruchomościami do kupienia (!) trafiłam na ogłoszenie, że jej posiadłość na wzgórzu jest wystawiona na sprzedaż. Gdybym miała ten milion euro!… (cenę podaję z wyobraźni, bo nie pamiętam już jaka była, a nie chce mi się szukać po Internecie, bo dom pewnie już dawno sprzedany).
A wczoraj wpadła mi w ręce (raczej oczy)  taka informacja:
“Best-selling author Peter Mayle, who wrote A Year in Provence and 12 other books, is selling his 18th-century house on the outskirts of Lourmarin in the Luberon region of Provence. And as you can imagine, it's magnificent. - See more at: http://theprovencepost.blogspot.com/2011/01/peter-mayles-house-is-for-sale.html#sthash.39MXojcz.dpuf




Czyli też na sprzedaż. Nie tylko historia z nim związana, ale on sam, kamień na kamieniu, cyprysy, błękitne niebo… Nie jest to wprawdzie ten dom “literacki” - tamten był w miarę skromny i Mayle sprzedał go już wiele lat temu, ale zawszeć to prowansalski dom najsławniejszego autora piszącego  o Prowansji. Ktoś chętny? 

No comments:

Post a Comment