Dec 15, 2013

ŹLE, CZYLI DOBRZE

 

“Atlas chmur” w wersji filmowej.

Powszechna opinia - nic specjalnego. I zgadzam się z nią. Nie będę bawić się w zgadywanki, co i dlaczego nie wyszło. Ani wymądrzać się, co można było zrobić lepiej. Albo twierdzić, że takiego Dzieła nie da się przetłumaczyć na język filmowy. Nie o tym chciałam.
Chciałam natomiast podzielić się refleksją pt. Porcja literackiego pesymizmu a światło filmowej nadziei.
To podstawowa różnica w tym wypadku między książką a jej filmową adaptacją - nadanie sensu bezsensownym ludzkim działaniom i osłodzenie ponurej wizji autora polewką wiary, nadziei i miłości.
Dlaczego tak jest, że filmy dążą na ogół do happy endu, często ostrożnego, jak tutaj, ale przynajmniej nie zamykającego furtki do Lepszego Jutra? Czy ludzie kręcący filmy czują się bardziej odpowiedzialni za dusze (i samopoczucie) oglądających i nie chcą ich do końca zniechęcać ponurą wizją? Czy wymuszają to sami widzowie - po prostu nie chodzą do kina na “smutasy” (no, chyba że zapewniają im innego rodzaju atrakcje, jak strach czy zastępcze wyładowanie agresji).
Myślę że raczej to ostatnie. Autor może sobie nabazgrać, co tam chce, i nawet ktoś może mu jego ponuractwa wydać, ale kino, przez koszty, jakie produkcja generuje, musi być rozrywką masową, a więc przyciągać tłumy.
A tłumy nie chcą złych zakończeń, nie dlatego, że większość z nas, ludzi, to osobniki dobre, szlachetne i optymistyczne. Ale dlatego, że w kinie tłumy poszukują odskoczni od szarej, pełnej niesprawiedliwości, pozbawionej sensu i, co za tym idzie, nadziei rzeczywistości. Ludzie nie chcą oglądać swojego zmęczonego odbicia, pragną bajek - niektórzy mrocznych, inni śmiesznych, ale bajek.
Filmy niszowe, tanie, lokalne produkcje, które łamią te schematy, tylko potwierdzają regułę. Wydałeś kupę szmalu na kasowych aktorów, spektakularne plenery i niezwykłe efekty - nie poskąp hollywoodzkiej słodkiej posypki, bo kasa ci się nie zwróci.
Zostaw choć małe, otwarte okienko: jest do dupy, ale kiedyś może będzie jednak lepiej?...

To śmieszne, ale czasem też tak myślę albo chcę myśleć.
Wiem, że nie warto robić tego czy śmego, bo i tak świata się nie poprawi; na przykład namawiać ludzi, żeby nie jedli mięsa - bo co taka kropelka znaczy wobec oceanu mięsożerstwa? A potem słyszę z ekranu:
Czymże jest ocean, jeśli nie zbiorem pojedynczych kropli?
I zaczynam myśleć: a może?… a jednak?… warto?

I jeszcze jedno - jeśli naprawdę tacy jesteśmy, że wolimy szczęśliwe, naiwne i nadające życiu sens zakończenia od ponurych, cynicznych i bezsensownych, czyli takich, jakie przynosi prawdziwe życie - to może jednak
w gruncie rzeczy
nie jesteśmy
tacy
źli?…

A może bez tej wbudowanej difoltowo wiary w cuda wszyscy popełnialiby samobójstwa i natura musiała jakoś ten systemowy problem załatać. Zafundowała więc nam schizofrenię - lubimy zabijać, ale na ekranie wolimy oglądać niewinne jagniątka, kwiatki i uśmiechnięte dzieci.
I to nic nie znaczy.



No comments:

Post a Comment