Aug 19, 2014

WOŻĄC MOJĄ MAMĘ



Był taki film “Driving miss Daisy” (oparty na sztuce pod tym samym tytułem) o czarnoskórym kierowcy (w filmie grał go Freeman) i leciwej “panience”, którą woził. Ja ostatnio odgrywam rolę prywatnego (bladoskórego) kierowcy mojej mamy, chcąc ją w ten sposób zniechęcić do prowadzenia samochodu (jeśli samochodem można nazwać malucha). Mama ma 83 lata, jest coraz bardziej roztargniona, na dodatek zaczęła gorzej widzieć i słyszeć. Upiera się przy samodzielności, ale puszczanie jej na podwarszawskie drogi to narażanie na niebezpieczeństwo nie tylko jej, ale wszystkich innych ich użytkowników.

Niestety tak się składa, że pogarszanie się jej stanu zdrowia związane jest z coraz większą liczbą wizyt lekarskich, czyli koniecznością ciągłego przemieszczania się. Teraz jesteśmy w trakcie przygotowań do zabiegu usunięcia zaćmy, co wiąże się z dużą ilością badań przedoperacyjnych. Dzisiaj już po raz trzeci gdzieś ją zawiozłam. Właśnie stoję przed budynkiem przychodni NFZ w Wawrze, laptop oparłam o kierownicę i czekam. O ósmej rano byłyśmy na Woli (EKG, pobranie krwi i umówienie na laser). Około 12stej zawiozłam ją do Falenicy na rehabilitację nogi. Teraz mama próbuje dostać się do ortopedy oraz zdobyć kopię odpisu prześwietlenia płuc.

Sama unikam lekarzy i przychodni jak zarazy (chyba mam to po ojcu), ale dzięki mamie mam szansę otrzeć się o tajniki funkcjonowania służby zdrowia w tym kraju. Nie jest to budujące doświadczenie, choć sporo państwowych placówek zdrowia przynajmniej z wyglądu nie przypomina tych, które pamiętam z ponurych czasów komuny. Ale kolejki… zapewne dłuższe niż kiedykolwiek. 

W lipcu mama miała tzw. planowy pobyt w szpitalu - chodziło o badania neurologiczne z powodu komplikacji po półpaścu. Na szpital czekała kilka miesięcy, bo nie było miejsca. A potem trzymali ją tam przez dwa tygodnie (mieli trzymać 4 dni), bo z dnia na dzień badania były odkładane… Prowadzący lekarz, bardzo miły człowiek, był tak zaharowany, że praktycznie nieuchwytny, mimo, że potrafił w szpitalu spędzić 72 godziny bez przerwy.

Wożenie mojej mamy wiąże się nie tylko z obserwacjami na temat NFZ, które, mimo iż pouczające, chętnie bym sobie darowała.  W sposób naturalny implikuje myśli na temat starości, choroby i wreszcie śmierci. Moja mama zaledwie półtora roku temu była absolutnie sprawna, a energii życiowej mógł jej pozazdrościć każdy, nie tylko taki leniwiec jak ja. Codzienne poranne ćwiczenia, długie spacery lub jazda na rowerze, a zimą biegówkach, basen, poza tym aktywność towarzysko-umysłowa w postaci udziału w różnorodnych zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. I nagle zaczęły przyplątywać się różne choróbska, a mama z miesiąca na miesiąc zmieniła się w staruszkę. Żwawą wciąż - przynajmniej duchem - ale zamkniętą w nieposłusznym ciele.

Ciągłe bóle - kręgosłup, kolana, stopy - wreszcie całego ciała jako wynik neuralgii popółpaścowej. Prawie nie rusza się z domu i z nikim nie spotyka. Oprócz lekarzy, pielęgniarek i rehabilitantów. Widzę, że walczy dzielnie o powrót do zdrowia, ale w jej wieku to jest jazda w jedną stronę. Oczywiście trzeba mieć nadzieję, że będzie lepiej, ale już nigdy nie będzie tak, jak było. Na szczęście odstawiła jeden z leków (psychotrop, podawany przy leczeniu neuralgii), który sprawiał, że jej stan umysłowy zaczął przypominać demencję starczą. Nie mogła zebrać myśli w słowa, chwilami bełkotała i musiałam wszystko za nią załatwiać. Skutki na szczęście okazały się odwracalne i jakoś znowu daje radę organizować sobie wszystkie wizyty lekarskie, badania i rehab. 

Czas. Ciągnie się jak guma do żucia, gdy jest się starym. Gdy czekam pod kolejną przychodnią czy w poczekalni szpitalnej, na korytarzu, w kolejce do rejestracji, widzę tych wszystkich ludzi, których jedyną treścią życia wydaje się być czekanie. Nawet nie próbują tego ukryć. Nikt w zasadzie nie czyta - ani gazet, ani tym bardziej książek, nikt nie gra w gry na telefonie ani nie śmiga po sieci. Ciekawa jestem, czy następne pokolenia będą tak samo bezczynnie poddawać się czynności czekania czy też nawyki młodości, polegające na ciągłym “byciu online”, przeniosą się w ich wiek podeszły. 
Na razie wydaje się, że bezczynne oczekiwanie jest immanentną cechą starości czy przewlekłej choroby. I może nie byłoby to nawet takie dziwne, gdyby pomiędzy oczekiwaniem a życiem postawić znak równości. Gdyby to, że nie czytają czy nie surfują po sieci oznaczało, że próbują świadomie przeżywać każdy moment, z tych niewielu, które im jeszcze zostały, zamiast uciekać w sztuczne światy i marnować czas na “niebycie” tu i teraz. Ale obawiam się, że to oczekiwanie jest wielką pustką, niewiele różniącą się od Pustki Ostatecznej, czającej się tuż za progiem.

Wożąc moją mamę mam okazję doświadczać tego oczekiwania w obu formach - zabijanego przez czynności typu pisanie bloga czy przeglądanie poczty elektronicznej, lub, gdy siądzie mi bateria lub ogarnie mnie bezwład, o który w takich warunkach nietrudno, czekania niczym nie maskowanego, przepływającego przez moją duszę burym strumieniem nudy. Przyglądam się ludziom, ścianom, personelowi. Po jakimś czasie ciekawość przechodzi w otumanienie i po prostu siedzę, i gapię się przed siebie jak wszyscy dookoła.

Wożąc moją mamę doświadczam starości. 
Nie jestem przerażona. 

Jestem coraz bardziej nieobecna.

No comments:

Post a Comment