May 23, 2014

ZATACZAJĄC BŁĘDNE KRĘGI


Kiepski ze mnie przewodnik po literaturze, bo zamiast żonglować tytułami i autorami, utykam na miesiące przy jednym, dwóch źródłach i jestem monotematyczna aż do obrzydzenia. A wszystko to wina różnych Towarzystw Popularyzacyjnych, Fundacji Gutenberga czy Gęsiego Pióra, Vintage Classic Socjetów i innych szacownych instytucji, które za cel wzięły sobie Krzewienie. Polega ono pokrótce na tym (tak to sobie wyobrażam), że rzesza starszych kulturalnych pań plus jeden zakompleksiony młody okularnik, mający za dużo czasu i misję do spełnienia, wpisują pracowicie do komputerów wszystkie dzieła jednego z nieżyjących autorów, do których prawa autorskie już dawno wygasły, a następnie udostępniają je światu w formie elektronicznej jako Dzieła Zebrane Pana X czy Pani Y.
Za darmo! 


Otóż, jestem maniakalnym czytaczem Dzieł Zebranych. Oczywiście tylko autorów, których jedną czy dwie książki przeczytałam wcześniej i polubiłam. Czytam później te opasłe tomiska chyba w jakiejś niejasnej nadziei, że trafię na taki skarb, jak wcześniej przeczytana znakomita książka, będąca przepustką danego autora do sławy. Kieruję się logiką: skoro potrafił/potrafiła napisać tak wybitną rzecz, na pewno napisał/napisała i inne, równie dobre. Ale wiecie co? To się nie sprawdza. Zwykle jest jedna, dwie perełki - właśnie te, które świat uznał za dobre - a reszta da się oczywiście przeczytać, ale bez padania na kolana.

W ten to sposób przekopałam się na przykład przez ogromną ilość utworów A.A.Milne’go (dla dzieci i dorosłych), i nie znalazłam niczego, co choćby zbliżało się do genialnej integralności “Kubusia Puchatka”. 
Nie wiem, czy jest wiele osób na świecie, które przebrnęły przez dzieła zebrane L.M.Alcott (23 powieści, mnóstwo opowiadań i nowelek oraz  2 powieści napisane jako A.M.Barnard). Ja tak. A nawet nigdy nie byłam fanką “Małych kobietek”!
Oczywiście każdy taki autor łykany w całości to osobny świat. Spotkanie z jego kolejnymi pracami pisanymi zwykle w ciągu kilkudziesięciu lat, w różnych stylach i o różnej tematyce, to ciekawe psychologiczne, literackie, socjologiczne i historyczne doświadczenie. Gdyby jednak książki były lepsze niż te, które zostawiła L.M.Alcott, wyobrażenie o jej życiu, poglądach i twórczości, po paru miesiącach od lektury, nie byłoby tak mętne jak obecnie moje  -  w tym konkretnym przypadku wszystko, co pamiętam to:  trochę dziwny stosunek pani L.M.A. do młodych chłopców, pomieszany z doświadczeniami pielęgniarki w szpitalu w czasie Wojny Secesyjnej i sporo amerykańskiego naiwnego patriotyzmu.

Jest też trochę inna kategoria autorów, których wszystkie dzieła są mniej więcej na tym samym wysokim poziomie - ale wtedy wszystkie są znane i czytane do dziś. Zwykle sama posiadam całe kolekcje w formie drukowanej, i nie ma szansy, żebym odkryła jakąś zagubioną perłę przekopując się przez e-booki. Tak zdublowane mam np. 6 powieści Jane Austen, wszystkie powieści sióstr Bronte, prace Stanisława Lema (w jego bardzo różnorodnej spuściźnie jest kilka książęk na zdecydowanie niższym poziomie, ale większość trzyma klasę) czy np. serię Przygód Sherlocka Holmesa A.C.Doyle’a (utwory jego pióra nie należące do serii, choć interesujące i dobrze napisane, bez fascynującej osobowości Sherlocka Holmesa jakoś nie porywają).



Kiedy, jak w wypadku J.Austen, materiał powieściowy jest przeczytany wielokrotnie i wiadomo, że żadna powieść nie zostanie nagle “odkryta”, zaczyna się dość rozpaczliwe poszukiwania po coraz szerszych kołach. Z jednej są powieści nie dokończone (jak “Sanditon” czy “Watsons”), z drugiej - juwenalia, listy, wiersze - coraz bardziej oddalamy się od Jane, jaką znamy i kochamy. Jane z listów?… Rozczarowanie. Tak w sumie niewiele można się z nich dowiedzieć o jej życiu i niej samej - nie znając kontekstu i mnóstwa drobnych szczegółów. Wiersze?… A co nas obchodzą wiersze, gdy chcemy następnej “Rozważnej i Romantycznej”. Sztuki?… Śmiechu warte. Już bardziej interesujące są opracowania biograficzne, poczynając od “Memoir of Jane Austen” napisanego przez jej bratanka J.E.Austen-Leigh, po współczesne opracowania, mniej czołobitne, za to znacznie bliższe prawdy i przez to interesujące. Ale tak czy siak czujemy, że ryba wymyka się z sieci i coraz mniej mamy z tego, czego tak bardzo byśmy jeszcze łaknęli - czyli istoty “austenowości”. Są jeszcze, jak odkryłam, setki książek napisane “w stylu” Austen - jako kontynuacje jej nieskończonych powieści lub ciągi dalsze tych skończonych (tu wymienię np. “Emmę Watson” naprawdę dobrą kontynuację “Watsonów” pióra bardzo cenionej przeze mniej angielskiej autorki książek dla dzieci, Joan Aiken). Lub też powieści-“austenalia” jak np. dość popularny “The Jane Austen Book Club”.

Wszystko to piszę, by pokazać, że monotematyczność autorska jest bardzo niebezpieczna - zatacza coraz szersze kręgi, nie posuwając nas w zasadzie do przodu, i zawsze zostawia, przynajmniej w moim wypadku, posmak rozczarowania. To, co było najlepsze, poznaliśmy zaraz na początku… A potem już tylko uganiamy się za marą.


Więc czemu to robię? Odpowiem cytatem: “Bo jest to możliwe”.

No comments:

Post a Comment