Apr 2, 2014

FUTUROLOGIA STOSOWANA


“…Astronautyka jest dziś formą ucieczki od spraw ziemskich. Każdy, kto ma ich dość, wyrusza w Galaktykę, licząc na to, że najgorsze stanie się pod jego nieobecność.”

Oto ciekawy przypadek eskapizmu galaktycznego, myślę, że niejedno z nas chętnie skorzystałoby z takiej opcji. Na razie zostają nam książki, narkotyki i inne gry i zabawy towarzyskie pozwalające podróżować (tzn. uciekać od problemów) bez ruszania się z miejsca.


I właśnie o tym, a nie o astronautyce, jest “Kongres futurologiczny” Lema, rzecz napisana w roku 1970, a jakże wciąż aktualna. Lem rozwija tam wizję świata przeludnionego, w bliższej przyszłości wstrząsanego powszechnym terroryzmem. W hotelowym barze Tichy spotyka brodacza “z papieżówką”, czyli strzelbą z której ma zamiar ustrzelić papieża, czym chwali się wszystkim obecnym, nie wzbudzając zresztą większego zainteresowania, nie dlatego, żeby mu nie wierzyli, ale dlatego, że zamachy stały się już czymś tak powszechnym, że nie wartym zawracania sobie głowy.

“…poszedłem ratować papieża, to jest powiadomić kogoś o tym planie. Leon Stantor, który mi się napatoczył w barze 77 piętra, nie wysłuchawszy mnie nawet do końca powiedział, że w podarkach, jakie ofiarowała Hadrianowi XI ostatnia wycieczka wiernych amerykańskich, były dwie zegarówki i beczułka wypełniona — zamiast winem mszalnym — nitrogliceryną; zblazowanie jego pojąłem lepiej, usłyszawszy, że ekstremiści przysłali dopiero co do ambasady nogę, nie wiadomo tylko jeszcze — czyją.”

I tak dalej, tym samym pogodnym tonem, aż po wojnę domową, rozpirzenie wielkiego Hiltona i ucieczkę przez rozpylaną w celach wojennych psychochemią do podziemi hotelu.

I tu zaczyna się wizja świata końca XXI wieku, charakteryzująca się eskapizmem totalnym, zwanym psywizją lub farmakokracją, kontrolowanym przez nielicznych rzeczowidzów. Tichy zostaje zamrożony i odmrożony w świecie powszechnej szczęśliwości. Po jakimś czasie odkrywa jednak łuszczce się warstwy złudzeń, które zakrywają przerażającą prawdę. 

“— Mamy rok 2098 — rzeki. — 69 miliardów żyjących legalnie i zapewne koło 26 miliardów zatajonych. Średnia temperatura roczna spadła o cztery stopnie; za piętnaście, dwadzieścia lat będzie tu lodowiec. Nie możemy zapobiec zlodowaceniu; nie możemy do niego nie dopuścić — możemy je tylko zakryć.”

Sztuczka polega na tym, że cała ludzkość dzięki “maskonom” żyje rodzajem psychochemicznego snu, nie czując i nie widząc koszmarnej rzeczywistości - przeludnienia, mutacji, zimna i braku żywności. Tak, tak, Matrix się kłania, choć tu nie roboty nas “uprawiają”, a my sami chowamy głowę w piasek.

“Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić” - mówi Tichemu rzeczowidz , czyli jeden z tych, którzy mają prawo i obowiązek widzenia prawdy.

W zakończeniu Lem wykonuje zgrabną woltę i wracamy do rzeczywiści “terrorystycznej”, czyli tej, w której dopiero wykwitnie idea zmieniania postrzegania rzeczywistości, zamiast zmieniania jej samej.

Świat bardzo żwawo drepcze w kierunku wyznaczonym przez Lema. Psychiki przecież nie trzeba koniecznie stymulować chemią - operacje na otwartych mózgach obywateli znane i stosowane są dość powszechnie od wieków. Całe narody widzą to, czego chce wódz, choćby do rzeczywistości miało się to nijak. 
Do świata opisanego w książce bardziej jednak pasuje manipulacja mediowo-kulturowa, która sprawia, że żyjemy rodzajem dość przyjemnego snu (akurat w naszym przypadku, nie mówię o mieszkańcach Etiopii, których sen przypomina koszmar). Snu z występującymi w nim celebrytami i ich “dramatami”, ogłupiającą, ale niezbyt męczącą pracą, systemem społecznym, w którym każdy pragnie wymościć sobie jakieś w miarę wygodne miejsce, codziennymi rytuałami, zakupami w supermarketach, fejsbukiem i papką serialową.

Czy tylko ja mam takie wrażenie, że oczy przesłania mi rodzaj opaski, bardzo ograniczającej moje pole widzenia? Że gdybym umiała spojrzeć poza “cały ten zgiełk” bezsensownej krzątaniny, zobaczyłabym… No właśnie, co? 

Może coś, czego lepiej nie widzieć.

No comments:

Post a Comment