Feb 12, 2014

WORDS, WORDS, WORDS


Mam niemal pewność, że napisano ich już dużo za dużo.
Widzę te wszystkie słowa, jak wychodzą spomiędzy stron książek, w których brakuje już im miejsca, i rozłażą się po całym domu. Są wszędzie - w lodówce, w kubku do mycia zębów, w cukierniczce. Dziś kilka znalazłam z szufladzie z bielizną, a pewne obce słowo uwiło sobie coś w rodzaju gniazdka w koszu na brudy.

Nie są agresywne, przynajmniej większość, ale dość upierdliwe. Człowiek wszędzie się na nie natyka, no i nie wygląda to estetycznie - czarne, małe robaczki łażące po ścianach, meblach, zasłonach i blatach, fuj. Sięgasz na przykład po chusteczkę do nosa i nagle, zbliżając ją do twarzy, widzisz jakieś paskudne, uczepione jej słowo. Jak "katarakta" albo "superintendent".

Moje koty początkowo próbowały je łapać, ale szybko znudziła im się ta wątpliwa zabawa. Słowa zupełnie biernie pozwalały im się chwytać, przewracać na grzbiet, rozczłonkowywać na sylaby i litery, połykać i wypluwać. A koty, jak wiadomo, lubią interakcję ze swymi ofiarami. Przynajmniej jakiś cichutki pisk z ich strony lub protest. Nic z tych rzeczy. Właściwie nie wiem czemu, przecież słowa na ogół są takie wymowne.

Dziś w nocy trochę się przestraszyłam, kiedy jedno słowo, zresztą dość banalne, weszło mi w czasie snu do ucha. Nad ranem wprawdzie wyszło drugim, ale skąd mam wiedzieć, co tak długo, gdy nie miałam kontroli nad moim umysłem, robiło w mojej głowie? Spotykało się z innymi słowami? Próbowało tworzyć związki frazeologiczne i konteksty? Asocjacje lub, nie daj boże, podteksty?... Bez wątpienia naruszyło moją prywatność.

Jutro mam zamiar kupić lep na słowa. No, wiecie, takie paski papieru posmarowane grubo tuszem drukarskim, które wiesza się na lampach i zwiesza z bibliotecznych półek. Ktoś musi zrobić z tym wreszcie porządek.







No comments:

Post a Comment