Nov 17, 2014

AŻ ŚMIERĆ NAS NIE ROZŁĄCZY



Uprzedzam z góry - temat z lekka upiorny, czy - jak byśmy to po angielsku powiedzieli - creepy.
Ale odkąd zobaczyłam wczoraj te zdjęcia, nie mogę wygnać ich z głowy. W związku z moim zamiłowaniem do XIX-wiecznej literatury myślę, że sporo wiem o obyczajach ludzi epoki wiktoriańskiej. Jednak nigdy dotąd nie słyszałam o tej praktyce, w żadnej z książek, które czytam, nie było o niej mowy, a ponoć była bardzo popularna. Nie wiem, czemu żaden z moich ulubionych pisarzy nie wspomniał o tym. 

Chodzi o robienie fotografii pośmiertnych. Słyszałam o Post-Mortem Photographs oczywiście, ale nie w tej wersji, z którą się teraz zetknęłam. Chodzi o to, że umarłych ustawiano w takich pozach, by… wyglądali na żywych. Umarli “pozują” na stojąco, w pozach siedzących czy półleżących, często w otoczeniu innych członków rodziny, zabawek i książek czy nawet zwierząt domowych. Oczy najczęściej mają otwarte. Wyglądają… trochę dziwnie, choć czasem nie można się domyślić, która z osób na zdjęciu nie żyje. 
Jeśli fotograf był kiepski, widać prowizorkę - jakieś systemy podpórek, czy na jednym wręcz zdjęciu ukrytego pod draperią dorosłego, który podtrzymuje kilkuletnie dziecko (choć w ten przedziwny sposób fotografowano też żywe bobasy - by utrzymać je we względnym bezruchu na czas zdjęcia).



Ci, którzy nie chcieli się zbyt wysilać, a może stan zmarłego na nic innego nie pozwalał, a może byli to ci, dla których statyw na nieboszczyka, który był na stanie każdego szanującego się zakładu fotograficznego w owych czasach, to już była pewna przesada - układają swoich zmarłych w pozycjach zamyślenia czy odpoczynku - z półprzymkniętymi oczyma, z głową wspartą o dłoń, na oparciu lub na ramieniu ukochanej osoby.
Często cała rodzina stara się sfotografować z umarłym. Najdziwniejsze na mnie wrażenie robią te kompozycje, na których widać kilkoro rodzeństwa - stoją zwykle od najstarszego, do najmłodszego - tylko, że jedno z nich już nie żyje… Jak w czasie pozowania czuła się reszta?



Myślę, że bardzo istotna różnica między nami a nimi to ta, że ludzie dawniej, włączając w to dzieci, byli znacznie bardziej oswojeni ze śmiercią. My spychamy ją poza granice naszej świadomości, naszych umarłych oddajemy “specjalistom” i nie mamy z nimi praktycznie żadnego kontaktu. Dawniej tak nie było. Nieboszczyk dość długo spoczywał w domu, gdzie żegnano się z nim i opłakiwano go. Poza tym śmierć była czymś znacznie częstszym niż obecnie, zwłaszcza wśród dzieci.

Ale mimo wszystko… Początkowo, przyznam, byłam zszokowana. Co za upiorny zwyczaj. Ale potem uświadomiłam sobie, że w owych czasach fotografie były popularne, to fakt, ale nijak się to miało do tego, co dzieje się obecnie - zwłaszcza od czasów aparatów cyfrowych. Każde dziecko obecnie ma setki, tysiące zdjęć i filmów, dokumentujących jego istnienie. A w XIX wieku, zwłaszcza biedniejsi ludzie, często nie mieli żądnej fotografii ukochanej osoby. Zwyczajem więc było, że jeszcze zanim posłano po pracowników zakładu pogrzebowego, wzywano fotografa.

Wyobraźmy sobie, że umiera ktoś nam bardzo bliski - a my nie mamy żadnej jego podobizny. Wiemy, że gdy trafi do grobu, już nigdy go nie zobaczymy. Zniknie na zawsze, a tylko nasza słaba pamięć będzie przechowywała wspomnienie o nim. Jak długo?… A przecież tak nie chcemy się z nim/nią rozstawać! Taka fotografia jest próbą zatrzymania w czasie, próbą zaprzeczenia śmierci.  Wspólnego udawania, że wciąż jesteśmy razem.

Za tą upiornością kryje się miłość. Taka, która trwa poza grobem, a przynajmniej pragnie trwać. Z naszego punktu widzenia odrobinę… hm… niezdrowa, ale w epoce wiktoriańskiej, oswojonej ze śmiercią,  na pewno taką nie była. Na większości fotografii żywi mają bardzo rzeczowy wyraz twarzy, pozując obok swoich zmarłych. Chcą mieć po prostu małą “pamiątkę” po nich, którą postawią na serwantce i na którą będą mogli patrzeć w nadchodzących latach z pewną melancholią.




Choć, kto wie, co kryje się za tymi maskami żywych, zastygłymi nieruchomo na długie minuty pozowania? Jakie myśli krążyły im po głowach, gdy siedzieli nieruchomo, na ramieniu czując zimną rękę siostry, brata, męża? Czy trzymając na kolanach pulchnego kilkulatka, który już nigdy nie pobiegnie na swoich małych nóżkach?… Może czuli dokładnie to, co dziki, oszalały z rozpaczy Heathcliff po śmierci Cathy?


Emily Bronte," Wuthering Heights"



No comments:

Post a Comment